Wybaczcie ponad miesięczną przerwę w
blogowaniu; obiecuję poprawę! Na początek, w ramach pokuty, tekst,
który miał się znaleźć na blogu już dawno temu, ale –
uwierzcie – czasu miałem ostatnio mniej niż absolwent politologii
szans na dobrą pracę*. A na tapetę wziąłem serię piw, która
już od dnia oficjalnej premiery budziła spore kontrowersje –
przede wszystkim dlatego, że... W dzień premiery nie pojawiła się
w sklepach! A trafić miała do sieci spożywczaków z sympatycznym
płazem oraz do Fresh Marketów, a w dalszej kolejności do sklepów handlujących piwami z mniejszych browarów. Kiedy w końcu piwa te zaczęły do sklepów powoli
docierać, przez piwną blogosferę przetaczały się ekstatyczne
posty z serii „piwa widziane w sklepie przy takiej i takiej ulicy,
chodźcie szybko!”, jakby chodziło co najmniej o Iphona 6 za 200
zł albo Crocsy w Lidlu.
Skąd takie poruszenie? Czy faktycznie piwa te były warte tego, by czekać na nie jak na Godota? O tym poniżej.
Skąd takie poruszenie? Czy faktycznie piwa te były warte tego, by czekać na nie jak na Godota? O tym poniżej.