wtorek, 17 września 2013

Piwna propaganda cz. 2


I część druga eseju dotyczącego reklam piwa - a właściwie tego, co mnie w nich irytuje, co uważam za nieuczciwe lub naginające prawdę.
Picture unrelated.

(Część pierwsza znajduje się tutaj)

  1. Medale, nagrody, pierwsze miejsca

     OK. Nie ma w tym nic złego, że producent szczyci się, że jego piwo zajęło pierwsze miejsce w jakimś plebiscycie, zdobyło złoty medal w konkursie itd. Mało tego – to dobrze, że browary chwalą się takimi osiągnięciami. Tylko że... No właśnie. Browar Łebski, skądinąd nieistniejący fizycznie, zasłynął m.in. tym, że stworzył medal za najlepsze piwo, a następnie... Sam sobie go wręczył! Znacznie mniejszym grzechem na tle takiego postępowania jawi się chwalenie się browaru, że jego piwo zostało uznane za najlepsze piwo w danym roku, a dopiero „drobnym drukiem” dopisane jest, że w jakiejś, dosyć wąskiej, kategorii. A bywa, że medal przyznany jest w konkursie, w którym bierze udział bardzo niewielu producentów – lub wręcz tylko browary należące do jednego koncernu... Inna sprawa, już trochę mniej kontrowersyjna: Kompania Piwowarska chwali się co i rusz, że Tyskie jest piwem medalowym i często na piwnych konkursach dostaje złote czy srebrne medale. I jest to prawda! Z tym, że warto poznać metodologię takich konkursów. Weźmy pod lupę np. medal dla Tyskiego od Instytutu Jakości Monde Selection (2011 rok). Medal przyznany? Przyznany. Z tym że... To nie był konkurs na najlepsze piwo! Nagrody tam zdobyły również takie "specjały", jak Harnaś, chyba wszystkie Okocimie czy Rybnicki Full. Żeby w takim konkursie dostać medal, nie trzeba być lepszym od innych - wystarczy zdobyć odpowiednio dużo punktów w badaniach m.in... Laboratoryjnych. Czyli innymi słowy, na chłopski rozum - wystarczy, że piwo spełnia odpowiednie normy jakości i już jest medal. A mimo to takiemu Tyskiemu nie udaje się rokrocznie zdobyć złotego medalu! I, żeby było zabawniej, złoty medal nie jest najwyższą nagrodą w tym konkursie...  

  1. Klonowanie piwa oraz podszywanie się pod lokalny browar

     Wspomniałem wcześniej o Łebskim Browarze i napisałem, że nie istnieje on fizycznie. W istocie – piwa dla Browaru Łebskiego warzy Browar Witnica. Innymi słowy – piwo Gdańskie, Sopociak, Łebskie itd. blisko morza znajdują się po raz pierwszy dopiero, gdy lądują na sklepowej półce! I tego typu inicjatyw mamy w Polsce mnóstwo. Piwo Pszczyńskie, Browar Wielicki itd. itp. Jasne, to nie jest przecież zabronione, ale jednak zostaje pewien niesmak, gdy ktoś jest przekonany, że w jego mieście warzy się dobre piwo, a dopiero po głębszym „researchu” okazuje się, że produkt został przywieziony z browaru, który z danym regionem nic wspólnego nie ma. To trochę tak, jak sprzedaż szynki parmeńska spod Radomia czy góralskiego oscypka z Mazur. Pół biedy, kiedy dane piwo faktycznie jest warzone specjalnie dla firmy operującej w ramach określonego miasta czy regionu – gorzej, gdy mamy to samo piwo, które w różnych miejscach występuje pod różnymi nazwami i etykietami. Tak jak wspomniałem – nie jest to zabronione, ale jednak jako konsument nie lubię być wprowadzany w błąd.

  1. Obowiązkowe na etykiecie kłosy, szyszki chmielu, wizerunek starego browaru

     Tutaj może trochę przesadzam, ale chyba najpopularniejszym, a jednocześnie najnudniejszym motywem na piwnych etykietach są kłosy jęczmienia, szyszki chmielu i rysunek bądź zdjęcie starego browaru. Tylko że dziś do komercyjnego piwa (są wyjątki!) nie wrzuca się szyszek, a zamiast starych budynków z kominem mamy raczej do czynienia z nowoczesnymi obiektami przemysłowymi, które w niczym nie przypominają tych sprzed lat.  

  1. Inne, mniejsze lub większe grzeszki

     Na koniec tego minipodsumowania wymienię jeszcze kilka spraw, może najmniej istotnych, ale też ciekawych. Chociażby przedstawianie warzenia piwa jako procesu, gdzie przetaczane są wielkie, dębowe beczki, a wąsaty i brzuchaty piwowar co chwila pociąga łyk świeżo nalanego napoju, by sprawdzić smak. Spotkałem kiedyś człowieka, który był święcie przekonany, że piwo Dębowe Mocne naprawdę jest tak warzone! Albo mówienie o zdecydowanym smaku czy mocnej goryczce w przypadku piwa, gdzie goryczka taka jest na poziomie homeopatycznym. Albo informacja o braku pasteryzacji piwa. Co z tego, że taki Kasztelan jest niepasteryzowany, skoro i tak jest wyjałowiony w inny sposób? Widziałem też na piwie napis "lekko pasteryzowane". Na zasadzie "jestem lekko w ciąży". Albo obejrzyjcie jakąś reklamę popularnego piwa. W reklamie takie piwo zwykle występuje z ładną, czubatą pianą... Konia z rzędem temu, który taką pianę rzeczywiście w reklamowanym piwie uzyska. Słynna jest sytuacja sprzed kilku lat, gdy w jednej reklamie tak nieudolnie komputerowo doklejono pianę, że momentami widać, iż wykracza ona poza obręb szklanki...  

     Oczywiście działań tego typu jest znacznie więcej. Najwięcej z nich obciąża duże, przemysłowe browary – chociażby z racji tego, że to głównie one wydają krocie na reklamy. Jednak i niejednemu mniejszemu producentowi podobne zagrywki nie są obce... Ja wiem, że „reklama jest dźwignią handlu”, ale jednak nie lubię być oszukiwany.  

A może się mylę i nie ma nic złego w opisanych przeze mnie zjawiskach?

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz