
Zamiast przydługiego wstępu od razu powiem: żadne z piw
„rzuconych” do
Lidla wczoraj (a tak naprawdę wcześniej, można
było kupić te piwa przynajmniej o dzień do tyłu w stosunku do
tego, co zapowiadano w gazetce) nie jest rewelacyjne. Żadne nie jest
też złe. Nie ma wśród nich petard, które spowodują u nas piwną
nirwanę, nie ma też kapuścianych kwasiżurów, które można kupić
tylko w celu złośliwego wylania ich sąsiadowi w ogródku, by mu
kury pozdychały. Wszystkie te piwa można uznać za niezłe,
poprawne, nawet smaczne. Idealne, by popijać je na spotkaniu ze
znajomymi, do dobrego (albo kiepskiego, ja wolę takie) filmu, na
grilla czy stania w bramie i rzucania butelkami w przejeżdżające
samochody (a butelki te piwa mają ładne). Kosztują niewiele, nie
absorbują za bardzo uwagi, a jednocześnie są przyzwoite. Tylko
tyle i aż tyle.
Szczegóły jak zawsze poniżej.
Aha – Greene King ma podobny udział
w rynku brytyjskim, jak Perła w Polskim, tj. około 2%.
Greene King, Hen's Tooth


Hen's Tooth to mocne ale z brytyjskiego
browaru, do którego należy też sieć pubów i hoteli. Piwo jest
„bottle conditioned”, czyli refermentowane w butelce; i
faktycznie, na dnie butelki zebrała się ładna warstwa osadu
drożdżowego (zdjęcie po prawej). Niestety kończąc przelewanie piwa trochę
go wzbudziłem i drożdże wskoczyły do szklanki (dranie), co
pozostało nie bez wpływu na charakter piwa... Ale ja akurat zapach
i posmak drożdżowy lubię. Nie lubię natomiast, gdy w piwie czuć
alkohol – ten w Hen's Tooth może nie jest nachalny, ale jednak
wyczuwalny. Niemniej dominują nad nim chlebowe i biszkoptowe
posmaki, nawet przyjemna, ziołowo-trawiasta goryczka i nutka
górnofermentacyjnych owoców. Piwo pije się przyjemnie, raczej
nieinwazyjnie (moc smaku i aromatu jest w granicach nisko-średnich).
Wytrawne.
Szału nie ma, pomyj też nie.
Tylko trochę straszy ten „syrop
glukozowy” w składzie. No i śmieszne jest nazywanie piwa w kolorze herbaty earl grey "ciemnym".
Moja ocena: 5,5/10
Morland, Old Speckled Hen
I znowu ten syrop glukozowy w składzie. Ale nic
to, nie takie świństwa człowiek je i pije na co dzień... Old
Speckled Hena piłem już nieraz, więc wiem, czego się spodziewać
– ale mam wrażenie, że kiedyś bardziej mi smakował. Ten nabyty
przeze mnie w Lidlu zdaje się mieć bardzo delikatny, herbaciany
kolor i smak, zdecydowanie wytrawny (w końcu to bitter), z lekką
goryczką. Ciało wydaje się nikłe, prawie wodniste, do tego
przypałętał się jakiś metaliczny posmak (jednak test skórny
tego nie potwierdza). W aromacie czuć też czerwone owoce, ale
całość wydaje mi się dosyć średnia. Wiecie – takie piwo do
wypicia i zapomnienia; klasyczny przykład piwa sesyjnego, które
można popijać w ogóle nie zastanawiając się nad smakiem, gdyż
ten jest po prostu nijaki.
Albo poprzewracało się w głowie od
tych wszystkich american blablabla.
Moja ocena: 5/10
Greene King, Ruddles County
I niestety kolejne rozczarowanie. Nie
wiem, może ja mam coś nie tak z kubkami smakowymi, może tak bardzo
się przyzwyczaiłem do chmielenia mocnego jak subwoofer w
dresiarskim Golfie, ale to piwo też wydaje mi się jakieś takie
nijakie. OK, gwoli sprawiedliwości powiem, że bitter to nie jest
mój ulubiony piwny styl, ale c'mon! Piwo jest nijakie. Jest
lekki, górnofermentacyjny, estrowy aromat, delikatna,
ziemisto-trawiasta goryczka. Posmak skórki od chleba. No i... Tyle.
Kolejne piwo, które można wypić, nawet nie zauważając, że coś
się pije... Nie rozumiem. Może po Birofiliach mój zmysł smaku
postanowił zastrajkować, ale piwo to pije się dla mnie
beznamiętnie i bez emocji, jakbym oglądał towarzyski mecz
piłkarski między politykami a dziennikarzami TVNu (poza tym, że
tutaj miałbym nadzieję, że połamią sobie wzajemnie nogi).
Moja ocena: 5/10
Shepherd Neame, Spitfire
Z tego, co wcześniej czytałem, ponoć
to piwo z całej „brytyjskiej” oferty Lidla miało być
najsłabsze. A póki co wydaje mi się... No, najlepsze też nie, ale nie najsłabsze. Podobnie jak
wszystkie poprzednie, jawi mi się jako takie mało ciekawe, płaskie
i raczej nijakie, jednak tutaj goryczka jest mocniej zaznaczona,
górnofermentacyjnych, owocowych posmaków też jakby więcej. Z
drugiej strony – przeszkadza za wysokie wysycenie. I znowu mamy
lekkie, chlebowe posmaki, wytrawność, ziołowo-trawiastą goryczkę
i trochę karmelu. I znowu piwo, które pije się raczej
beznamiętnie, ale i tak całkiem przyjemnie.
Ale po prostu chyba wychodzi na to, że
bitter to styl nie dla mnie.
Moja ocena: 5,5/10
Greene King, Abbot Ale

Był moment, kiedy podejrzewałem, że
coś z moją dyspozycją jest nie tak, że może język się
przywyczaił do birofiliowych frykasów i na wszystko inne reaguje
głośnym krzykiem „nuda!”. Może się przeziębiłem, może się
nie znam. Ale to jest kolejne „lidlowe” brytyjskie piwo, które
piję, i ponownie wydaje mi się płaskie, nijakie, do tego jeszcze
wodniste. I właściwie ratują je jedynie właściwości
orzeźwiające oraz jednak wyczuwalna goryczka oraz, hmmm, brak wad,
ale więcej zalet też nie zauważyłem... Abbot Ale to kolejne
lekkie, mało intensywne w smaku i aromacie ale, które pije się
beznamiętnie, którego w ślepym teście być może nie odróżniłbym
od pozostałych opisanych w tym wpisie piw. Niektórzy skwitowaliby
je jako fajne piwo „grillowe”, czyli takie, które nadaje się
dobrze do podlania kiełbasy (czy to na grillu, czy tuż po jej
przełknięciu), ja je określam po prostu jako „eee tam”.
Moja
ocena: 5/10
Shepherd Neame, Bishops Finger

No, w końcu coś, co przynajmniej
spowodowało drgnięcie kącika ust ku górze. Ale prawda jest taka,
że piwo to piłem nieraz, również w wersji beczkowej, i niejako z
góry wiedziałem, jak smakować będzie – a smakować... Będzie.
To jest kolejne raczej niepowalające, sesyjne i mało wyraziste
piwo, ale jednocześnie smaczniejsze od większości pozostałych importowanych w tym rzucie. Nachmielenie jest przyjemne,
takie kwiatowo-ziołowe, dobrze współgrające z (wreszcie!)
wyczuwalnym słodowym ciałkiem. Mamy tutaj też trochę karmelu i
orzechów, górnofermentacyjne owoce, a całość jest dobrze
zbalansowana. To dalej nie jest piwo „och-ach”, ale i tak skoczę
do Lidla po całe pudło, by zabrać je czasem ze sobą na ognisko,
grilla czy żulerskie przesiadywanie w parku.
Moja ocena: 6,5/10
Greene King, St Edmunds Golden Beer

Pierwsze, co rzuca się w oczy, to
bardzo fajna, do tego szorstka etykieta. Przypominająca trochę
prace, które robiły dziewczyny na plastyce – „obcinając”
kredkami boki, co nadawało kartce trochę postarzanego,
średniowiecznego charakteru. Tutaj pokuszono się nawet o złocenia
na brodzie i koronie... Ale tym, co rzuca się w oczy jeszcze
bardziej, jest chwalenie się przez producenta użyciem chmielu
cascade – aha! No to mamy amerykańca! Ale nie spodziewajcie się
tutaj tak charakterystycznych dla cascade owoców tropikalnych;
aromat i posmak jest zdecydowanie bardziej kwiatowy i znacznie mniej
goryczkowy, niż ten, do którego przyzwyczaił nas zalew tak modnych
dziś ekstremalnie chmielonych piw w stylu AIPA. Tutaj smak bardziej
przypomina opisywane przeze mnie
piwa australijskie, gdzie akcent
położono na lekkość i przystępność, a nie zadowolenie
hopheadów. A szkoda, bo trochę mocniejsze nachmielenie według mnie
dobrze by mu zrobiło; smak jest dla mnie zbyt delikatny, jakiś
biszkopt przewija się w tle, ale taki podlany zbyt dużą ilością
wody. I to w dodatku zbyt mocno gazowanej... Na upał może być
super, na takie polskie lato, gdzie z jednej strony ciepło, a z
drugiej wiatr z północy delikatnie smaga nas biczem chłodu i
gęsiej skórki – trochę za nijakie.
Och krwawe piekło (po angielsku brzmi
to lepiej), podobnie jak bittery, tak golden ale to też nie moja
bajka.
Moja ocena: 5,5/10
Belhaven, Black Scottish Stout
Jeśli oczekujecie po Belhavenie, że
uwarzył ciężkiego stouta gęstego jak szkocka mgła na
wrzosowiskach, to się rozczarujecie. Jeśli orzekujecie po
Belhavenie, że uwarzony przez niego stout urzeknie was silnymi,
palonymi/goryczkowymi/czekoladowymi/innymi posmakami, to się
rozczarujecie. Jeśli oczekujecie po Belhavenie, że jego stout
będzie lekki, przystępny i nie wystraszy swoją intensywnością
„początkującego” piwosza – to będziecie zadowoleni. Paloność
jest, ale nikła, wędzoność chyba też jest, ale równie nikła;
akcenty kawowe i czekoladowe też są! Ale jakie? No, nikłe.
Strasznie grzeczne to piwo. I nudne.
Moja ocena: 4,5/10
Belhaven, Twisted Thistle IPA

Noo, to piwo w przeciwieństwie do większości pozostałych ma przynajmniej jakiś konkretniejszy aromat. Kwiatowo-ziołowy, z górnofermentacyjnymi owocami i lekką słodowością. I smak potwierdza: według mnie to najsmaczniejsze, obok Bishops Finger, ze wszystkich brytyjskich piw z naszego Lidla. W końcu czuć w piwie goryczkę, w końcu czuć słodowość, a i estry owocowe i biszkopty się przypałętały. A i dam sobie głowę uciąć, że i nutka cytrusowa jest obecna... Pewnie, nie jest tak złożone, jak co druga polska craftowa AIPA, jak niejedna inna brytyjska IPA, jednak jako piwo „popularne”, dla zwykłych ludzi, a nie piwnych odmieńców, jest jak najbardziej satysfakcjonujące.
(Jeżeli oczekujesz goryczki, która skopie Ci tyłek poskacze po głowie i złamie mały palec u nogi, to odejmij dwa punkty)
Moja ocena: 6,5/10
Ale i tak nie narzekałbym, jakby te piwa - w takiej cenie - pojawiły się w stałej ofercie Lidla.
Podziwiam, ja nie miałem ochoty i zdrowia wszystkich próbować :x
OdpowiedzUsuńZ calego tego testu wypływa, tlusta jak przepalony olej w rybosmazalni nad morzem, zblazowana lawina narzekań. Piwa sa dobre, naprawdę, jak chcesz narzekać to konfrontuj tyskie z argusem w puszce (też z lidla). Takis wybredny, ze jakby ci pornogwiazda loda zrobila to bys narzekal ze paznokci nie pomalawała... u nóg. jak na nasze warunki, i za ta cenę biere w ciemno. Mi najbardziej smakowalo ipa zlote, nie wiem jakie :D
OdpowiedzUsuńSpoko, ja sobie na weekendowe wypady kupiłem skrzynkę Bishop's Fingera ;]
Usuń