środa, 2 kwietnia 2014

Witnica, Witnica, anioł to czy diablica?


     Czytałem kiedyś artykuł traktujący o tym, że u człowieka występuje bardzo silna „pamięć zapachowa”. Obrazy, które widzimy, wylatują nam z głowy nawet po kilku dniach; słowa, które usłyszymy, potrafimy zapomnieć jeszcze szybciej. Natomiast zapachy – i skojarzenia, jakie ze sobą niosą – zostają w naszej głowie znacznie dłużej. Pewnie wielu z nas dom rodzinny kojarzy się z jakimś zapachem; może bliżej nieokreślonym, ale jednak. Podobno łatwiej też uczyć się, gdy obraz skojarzy nam się z jakimś aromatem; później reagujemy jak pies Pawłowa – widząc dany obraz od razu gdzieś w głowie czujemy „jego zapach”. Inne zmysły też ciekawie wzajemnie oddziałują. Wprawdzie pysznie wyglądające zdjęcie dobrego hamburgera nie ma zapachu, jednak wystarczy na nie spojrzeć, by ślinianki zaczęły intensywniej pracować. Kiedy na zdjęciu zobaczymy jabłko, od razu podświadomie „czujemy” jego smak i zapach. Na podobnej zasadzie: kiedy myślę „Browar Witnica”, czuję... Masło.



     Browar Witnica znany był do niedawna głównie z niskobudżetowych lagerów, piw smakowych i sprzedawania swoich piw pod zmienioną nazwą „browarom kontraktowym” typu Łebski Browar czy Browar Pszczyna. Niedawno swoje piwa zaczął warzyć tam Browar Birbant, zaczynając swoją obecność rynkową piwem z modnymi chmielami amerykańskimi. Tak to teraz wygląda, że większość browarów kontraktowych i „rzemieślniczych” (konsekwentnie piszę to w cudzysłowie, gdyż tak naprawdę każdy pod tym określeniem może rozumieć co innego) stara się mieć w portfolio piwo na „amerykańcach”; jednocześnie pod modę tę podczepiają się browary większe, np. Kormoran, Ciechanów czy Lwówek; niemniej zarówno Browar Kormoran, jak i browary ze stajni Jakubiaka już wcześniej starały się zaprezentować coś ciekawszego, niż kolejne jasne pełne za złotypindziesiont.

     I, jak wspomniałem we wstępie, większość piw z Witnicy, które miałem okazję pić, odznaczały się przykrywającym wszystko aromatem diacetylu, czyli popularnym masełkiem. Ale to nie tak, że było tego tam trochę, ale na znośnym poziomie; nie należę do osób wyczuwających na diacetyl w każdym piwie, moja tolerancja na niego jest nawet wysoka, ale kiedyś otworzyłem butelkę Lubuskiego i odruchowo zacząłem się rozglądać za nożem i kanapkami do posmarowania... I, o ile mnie pamięć nie myli, było to moje ostatnie spotkanie z Witnicą (nie licząc Birbanta i Pszczyny) aż do dziś. Browar Witnica postanowił wkroczyć na rynek piw mocno goryczkowych, stawiając na jasne pełne „czterokrotnie chmielone chmielem z lubuskiej plantacji” oraz IPA'ę chmieloną aż sześcioma odmianami amerykańskich chmieli! Nie ukrywam, że jestem bardzo ciekawy smaku tych piw, a w szczególności drugiego; tym bardziej, że znika ze sklepów dosyć szybko (jak to skomentował sprzedawca w sklepie: nie sądziłem, że dożyję czasów, gdy po piwa z Witnicy będą ustawiać się kolejki). No to do dzieła!

Lubuski Chmiel

      Jakichś strasznych nadziei po tym piwie sobie nie robiłem. Jasne, to czterokrotne chmielenie „specjalnymi odmianami chmielu” brzmi zachęcająco, ale dalej patrząc na etykietę mam skojarzenie ze starszymi piwami z Witnicy, które piłem. Ale może nie warto się martwić na zapas? Skoro cena piwa powoli zbliża je do kontraktowców, to może i jakość idzie z nią w parze?

     Przelewam i... Wszystko jasne. Mimo lania tego piwa na świeżym, balkonowym, śląskim powietrzu z wiatrem, a nie pod wiatr, jeszcze zanim kufel zdążył napełnić się do końca piwem poczułem masło. Przez to masło przebija się jakiś ziołowy aromat chmielu, ale jednak masło gra tu skrzypce pierwsze, drugie i niemalże całą orkiestrę. Aż strach tego piwa spróbować; na języku nie jest na szczęście jednak tak źle. Nie jest źle. Jest... Nijako. Sądziłem, że skoro przez tak intensywny diacetyl przebija się aromat chmielu, to i goryczka będzie słuszna; jest jednak trochę kiepskawa. Po buńczucznych zapowiedziach z etykiety oczekiwałem więcej (ale żeby być sprawiedliwym: jest i tak o wiele przyjemniejsza niż w większości polskich „jasnych pełnych”)! Do tego słodowości mało jak kobiet na informatyce, a piwo sprawia wrażenie utlenionego.

     Dobra, wylałem na nie wiadro maślanych pomyj, ale – jak wspomniałem kilka zdań temu – wcale nie jest źle. Piwo pije się dosyć beznamiętnie w kierunku całkiem-całkiem i jak najbardziej wyobrażam sobie picie tego piwa, dobrze schłodzonego, w jakiś letni wieczór przy ognisku (chociaż do tego przydałoby się w tym piwie więcej bąbelków). Jednocześnie jest na rynku tyle ciekawszych piw, również w niższych cenach, że raczej sam z siebie wracać do niego nie będę.

     Ale – jakby chociaż ograniczyć masło – może być naprawdę dobrym piwem na początek przygody z piwami spoza wielkiej trójki, gdyż nie szokuje wyglądem, smakiem ani zapachem.

Moja ocena: 5,5/10

Lubuskie IPA

     Proszę, niech masło nie przykrywa chmielu. Proszę, niech masło nie przykrywa chmielu... I nie przykrywa! Z butelki wydobywa się bardzo przyjemny aromat amerykańskich chmieli, diacetyl jeśli jest, to nieprzebijający się przez śliczny aromat chmieli i delikatnej słodowości. Inaczej: taki aromat nie zaskoczyłby mnie w piwie w AleBrowaru, Pinty czy (od niedawna) Kormorana, ale tutaj to co innego. Czuć, że piwowar z Witnicy chmielu na aromat nie oszczędzał! Niestety, w smaku tym razem jest gorzej... Goryczka jest nieco tępawa, zalegająca. Brakuje jej słodowej kontry, ponadto popijając to piwo mam w ustach i w gardle uczucie, które towarzyszy czasem przy przebywaniu w palarni w podłym lokalu: drapanie w gardle i posmak fajki w ustach. Ponadto piwo jest jednowymiarowe, nudne i na dłuższą metę męczące.

     Dodam jeszcze, że piana była ładna, zbita i kremowa i utrzymuje się do końca konsumpcji, a opadając ładnie zdobi szklanki. Etykieta jest dla Witnicy nietypowa, gdyż wymieniono pełny skład. Ponadto marketingowy bełkot tworzony na zasadzie kopiuj-wklej, a dolna część przedniej etykiety strasznie przypomina etykietę Brackiego Imperial AIPA. A może to tylko ja mam takie skojarzenie?

     No i trochę szkoda, bo gdzieniegdzie widziałem pozytywne opinie o tym piwie, ponadto miałem nadzieję, że będzie to kolejne dobre „nowofalowe” piwo z browaru regionalnego, co ułatwi takim piwom trafienie pod strzechy, a srodze się zawiodłem. Ponadto wydaje mi się, że po ogrzaniu, przy dnie wyczuwam ten przeklęty diacetyl... Ale to pewnie tylko autosugestia. Dobra, piwo wcale nie jest takie złe, ale jednak jest zdecydowanie poniżej oczekiwań i większość piw typu AIPA (dlaczego napisali IPA, a nie AIPA?) na rynku jednak moim zdaniem jest lepsza.

     Innymi słowy: ponoć wystarczy nasypać do piwa tony chmielu, by było dobre. Jak widać, to za mało.

Edit po roku, nowa butelka, nowy smak:

     Teraz jest całkiem smaczne. Minus - za dużo karmelu jak dla mnie, ale oczywiście innym może to do gustu przypaść. Poza tym klasyka - cytrusy, żywica, górnofermentacyjne owoce, takie tam. Mocna, ale krótka i przyjemna goryczka.

Moja ocena: 5,5/10 / 7/10

Birbant, Citra IPA

     I to byłby koniec tej groteski, gdyby nie jeszcze jedno piwo z Browaru Witnica, jakie akurat mam w lodówce, czyli Birbant Citra IPA. Jak wypada w porównaniu z Lubuskim IPA?

     Lepiej. Jest to single hop, a można odnieść wrażenie, że smak jest bardziej złożony. Jest do goryczki (mocnej, ale bez przesady) słodowa kontra,cytrusy, jest żywica, ale mimo to piwo zdaje się być trochę nudne. Pewnie nie wynika to z cech samego piwa, tylko mnogości piw tego typu na naszym rynku... Trzy lata temu piwo wywaliłoby mnie z butów. Dwa lata temu byłby efekt "wow". Rok temu pokiwałbym głową z zadowoleniem. Teraz wzruszam ramionami... No, trochę przesadzam; piwo jest smaczne, więcej niż poprawne w swoim stylu, a jeśli będzie tak szeroko dostępne, jak poprzednie (moim zdaniem nieco lepsze) piwo z Browaru Birbant, czyli American Brown Ale, to nieraz jeszcze po nie sięgnę; jednocześnie po raz kolejny stwierdzam, że są smaczniejsze piwa w tym stylu na rynku. Może niekoniecznie single hop citra (bo Dr. Citra jest pewnie niedostępny), ale jednak niejedna AIPA bije Birbant Single Hop Citra na głowę.

Moja ocena: 7/10

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz