poniedziałek, 31 marca 2014

Yerba Mate z piwem po raz drugi...

     ...Ale tym razem zupełnie inaczej. Dawno, dawno temu opisałem na blogu czeskie piwo warzone z dodatkiemyerba mate. I, co ciekawe, nie jest to wcale tak rzadko spotykane połączenie – jest nawet cała seria piw o nazwie MateVeza, łączących różne piwne style z yerba mate. Do tego w światowych zasobach internetu można znaleźć trochę przepisów na uwarzenie takiego piwa w domu. Nie jest to może liczba wyników tak duża, jak przy poszukiwaniu pigułek do powiększania wiadomo czego czy obrazków z kotami, ale fan piwa i yerba mate na pewno znajdzie coś dla siebie.

     Ja jednak podejdę do tego inaczej. Na portalu www.czajnikowy.pl znalazłem ciekawą propozycję, o której sam wcześniej nie pomyślałem; aż dziwne, bo teraz wydaje mi się to niemal tak oczywiste jak zapach skunksa w „zielonym” Lechu stojącym na słońcu przez miesiąc. Mianowicie – yerbę w matero, czyli tym pojemniku, z którego yerbę się pije, zalać nie wodą, a... Piwem. Brzmi strasznie, brzmi okrutnie? Trochę tak. Ale może wcale nie będzie źle? Zobaczymy.

     Autor na czajnikowym pił piwo bezalkoholowe. Ja jednak nie mam zamiaru tego powtarzać. Do sporządzenia tej mikstury wybrałem bojanowskie piwo Toporek. Dlaczego akurat takie? Myślę, że za pierwszym razem warto dodać yerbę właśnie do lagera; w przechmielonej AIPA'ie nie miałoby to raczej sensu, smak kawy czy czekolady w stoucie jakoś mi się nie kombuje z yerbą (a może jest wręcz przeciwnie?), a lager z muśnięciem amerykańskiego chmielu jawi mi się tutaj jako wybór idealny. No to do dzieła!


     Postanowiłem jednak nie robić napoju w matero, gdyż naczynie to jest nieprzezroczyste, więc na zdjęciu nie byłoby nic widać. Aby efekt wizualny był ciekawy, wziąłem wysoką i wąską szklankę. Do tego, by każdy, nie tylko „mateista” posiadający zestaw do yerby w domu, był w stanie powtórzyć to u siebie bez inwestycji w sprzęt – zaimprowizowałem bombillę, czyli rurkę używaną do picia yerby, przy pomocy zwykłych, plastikowych słomek do napojów. Wystarczy taką rurkę zagiąć, zagiętą, krótszą końcówkę – by nic się do niej nie wlało od góry – związać sznurkiem albo drucikiem, a na miejscu zgięcia grubą igłą albo końcówką noża zrobić kilkanaście dziur. Do tego włożyłem jedną słomkę w drugą, by picie było jeszcze wygodniejsze :) Dziurkowana rurka jest o tyle istotna, że yerby nasypałem niemalże do połowy wysokości szklanki, a picie fusów nie jest najprzyjemniejsze. 

     Przy nalewaniu piwa trzeba uważać, gdyż draństwo strasznie się pieni. Każdy, kto yerbę pija, ten wie, że można uzyskać z niej piankę, której nie powstydziłoby się niejedno piwo – tutaj mamy więc dwa różne napoje, które tworzą wysoką pianę. Niemniej ku mojemu zdziwieniu, yerba zamiast zostać na dnie, jak w przypadku zalania jej wodą, postanowiła powędrować ku górze – ale ułatwi to picie przez improwizowaną bombillę. Ważne by była ona na dnie, jeszcze zanim nasypiemy do szklanki yerbę.

     OK, nie da się ukryć, uzyskany napój wygląda bardzo, ale to bardzo niezachęcająco. Mętny żur z jakimś kompostem na wierzchu... Ale nic to, sam sobie to uczyniłem, więc czas tego spróbować!

     I cóż, smakuje to... Dziwnie. Na pewno jest bardziej gorzkie, niż samo piwo (yerba jest napojem gorzkim, czasem aż za bardzo). Taki typowy dla yerby, tytoniowo-trawowy posmak zdecydowanie góruje nad smakiem piwa (może za dużo jej nasypałem?), więc osobie, która yerby nie lubi, to dziwactwo może nie posmakować. Z drugiej strony mam wrażenie, że napój jest teraz bardziej orzeźwiający, niż samo piwo, a gorzkość yerby (acz użyłem nieprzesadnie gorzkiej) fajnie współgra z jednak wyczuwalnym słodowym ciałem piwa. Ponadto przy drugim i trzecim zalaniu (te same „fusy” z yerby można zalewać kilka razy) typowo yerbowy smak ustępuje, robiąc więcej miejsca dla smaku piwa. I w ten sposób Toporek zaczyna smakować jak piwo ziołowe, a jednocześnie... Pobudzające. Otrzymany przeze mnie napój zawiera dwie chyba najczęściej nadużywane substancje na świecie – alkohol i kofeinę. Na pewno nie jest więc zbyt zdrowy :)

     Czyli? Myślę, że smak jest na tyle ciekawy i nietypowy, że warto samemu przekonać się, jak to smakuje. Tym bardziej, że yerba mate, niekoniecznie w półkilogramowych opakowaniach, można dostać chyba w każdym większym mieście... Pewnie większość osób spróbowawszy czegoś takiego po raz pierwszy wykrzywi twarz z niesmakiem, jednak kto wie, może takie połączenie znajdzie swoich fanów? Ja zamierzam to kiedyś powtórzyć; na upał takie orzeźwienie może być czymś fantastycznym.





1 komentarz :

  1. ciekawy pomysł - jako fan yerby i piwa nie wpadłem na to jeszcze ale na pewno spróbuję w jakiś wolny dzień :)

    OdpowiedzUsuń