I znowu wrzucam recenzję piwa, ale
cóż, nie jest to piwo byle jakie. Crazy Mike z AleBrowaru (od razu
chrzczony w bezlitosnych internetach jako Crazy Mikke). Z jednej strony można
narzekać, że kolejna potężnie nachmielone India Pale Ale, że
znowu amerykańskie chmiele (przez niektórych zwane perfumami), że
nuda i w ogóle. Ale ja się z tym nie zgadzam. Jasne, pełno jest na
rynku piw, gdzie nie żałowano amerykańskiego chmielu, jednak w wersji
imperialnej czy podwójnej (czyli taka IPA, która jest „bardziej”
- bardziej nachmielona, mocniejsza, o wyższym ekstrakcie) ciągle
mamy właściwie tylko notujące wahania formy Imperium Atakuje, olimpowego Zeusa oraz
średniawe Brackie Imperial IPA. Dlatego ucieszyłem się na wieść,
że powstał Crazy Mike – który ma być jednocześnie
najmocniejsze z nich wszystkich.
Jak widać na zdjęciu, AleBrowar
zmienił krawatkę butelki. Ma to związek z prowadzoną przez nich
akcją Hopheads of Poland, możecie o tym więcej poczytać w necie.
Poza tym, chyba po raz pierwszy w przypadku AleBrowaru, etykieta mi
się nie podoba. O ile nie mam nic do zarzucenia samej postaci na
etykiecie (jak już wielokrotnie pisałem – od nudnych szyszek
chmielu, zamków i tego typu badziewia nudnego jak repertuar RMFu wolę odjechane
etykiety pokazujące, że jego twórcy nie traktują piwa śmiertelnie
poważnie), o tyle dobór kolorów jak dla mnie sugeruje piwo z
kategorii „to jest piwo budżetowe, więc i grafik zrobił nam
etykietę za czteropak”. Chociaż w sumie jestem tylko facetem, więc z definicji nie znam się na kolorach. A poza tym to tylko opakowanie... Czy
zawartość jest mocniejsza?
Alkoholowo na pewno. 9% to nie przelewki. A propos przelewania – na początku wydawało mi się, że piwo ma nikłą pianę, jednak po chwili mało mi nie wyskoczyło z shakera, a moim oczom ukazała się piękna, bielutka czapa zbita jak żona po zbyt słonej zupie. Zapach jest bardzo przyjemny, cytrusowo-żywiczny (zaskakujące, nieprawdaż?), kwiatowy, słodowy, słowem – taki, jakiego spodziewalibyśmy się po piwie tego typu. Ale całość nie jest jakoś strasznie intensywna, a szkoda. Smak jest za to trochę zaskakujący. Nie, nie chodzi o to, że nie ma „amerykańskości”, czyli wiadomo-jakich-smaków nadawanych przez amerykańskie chmiele (jeśli nie piłeś/aś wcześniej piwa tego typu – z grubsza: cytrusowe, tropikalne, żywiczne). Bo ta jest. I słodowość też jest dosyć mocna – w końcu to 20% ekstraktu... Chociaż zdaje się, że jest podbita cukrem. Niemniej zaskakujące jest to, że jak na 100 IBU (info dla piwnych „świeżaków”: International Bitterness Units, czyli w uproszczeniu miara goryczki) goryczka zdaje się być niska, wręcz nikła. I mimo że uważam się za hopheada stwierdzam autorytarnie, że to bardzo dobrze! Krótka goryczka nie przykrywa słodowego ciała, potężnego, gęstego i ciężkiego jak Ryszard Kalisz, ale idealnie się z nim komponuje, układa i współdziała. I jeszcze jedno: gdybym nie wiedział, to bym nie zgadł, iż piwo ma 9% alkoholu! W smaku czy zapachu jest on całkowicie niewyczuwalny (uwaga – piję je w temperaturze niewiele niższej od pokojowej), o swojej obecności informuje jedynie przyjemnie rozgrzewając przełyk przy połykaniu. Kurka, wypiłem to piwo w 10 minut i wypiłbym z przyjemnością jeszcze jedno, potem jeszcze jedno, może jeszcze jedno... I nagle zrobiłoby się jutro. I zgodnie z zapowiedzią z kontretykiety Crazy Mike skopałby mi dupę.
Alkoholowo na pewno. 9% to nie przelewki. A propos przelewania – na początku wydawało mi się, że piwo ma nikłą pianę, jednak po chwili mało mi nie wyskoczyło z shakera, a moim oczom ukazała się piękna, bielutka czapa zbita jak żona po zbyt słonej zupie. Zapach jest bardzo przyjemny, cytrusowo-żywiczny (zaskakujące, nieprawdaż?), kwiatowy, słodowy, słowem – taki, jakiego spodziewalibyśmy się po piwie tego typu. Ale całość nie jest jakoś strasznie intensywna, a szkoda. Smak jest za to trochę zaskakujący. Nie, nie chodzi o to, że nie ma „amerykańskości”, czyli wiadomo-jakich-smaków nadawanych przez amerykańskie chmiele (jeśli nie piłeś/aś wcześniej piwa tego typu – z grubsza: cytrusowe, tropikalne, żywiczne). Bo ta jest. I słodowość też jest dosyć mocna – w końcu to 20% ekstraktu... Chociaż zdaje się, że jest podbita cukrem. Niemniej zaskakujące jest to, że jak na 100 IBU (info dla piwnych „świeżaków”: International Bitterness Units, czyli w uproszczeniu miara goryczki) goryczka zdaje się być niska, wręcz nikła. I mimo że uważam się za hopheada stwierdzam autorytarnie, że to bardzo dobrze! Krótka goryczka nie przykrywa słodowego ciała, potężnego, gęstego i ciężkiego jak Ryszard Kalisz, ale idealnie się z nim komponuje, układa i współdziała. I jeszcze jedno: gdybym nie wiedział, to bym nie zgadł, iż piwo ma 9% alkoholu! W smaku czy zapachu jest on całkowicie niewyczuwalny (uwaga – piję je w temperaturze niewiele niższej od pokojowej), o swojej obecności informuje jedynie przyjemnie rozgrzewając przełyk przy połykaniu. Kurka, wypiłem to piwo w 10 minut i wypiłbym z przyjemnością jeszcze jedno, potem jeszcze jedno, może jeszcze jedno... I nagle zrobiłoby się jutro. I zgodnie z zapowiedzią z kontretykiety Crazy Mike skopałby mi dupę.
I głowę.
Moja ocena: 8/10
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz