Pamiętam, że Cornelius Porter był mocno słodki już w czasie, kiedy był świeży – i obawiam się, że długie leżakowanie nie pomogło pozbyć się uczucia nadmiernej słodkości, która wręcz oblepia usta. Najpierw jednak do nozdrzy dochodzą aromaty typowe dla „odleżanego” bałtyckiego porteru – śliwka, wiśnia, praliny – świadczące o lekkim utlenieniu. To dobrze, tak ma być!
Smak jest dosyć słodki, ale słodycz
ta wcale nie dominuje; albo inaczej. Dominuje słodycz, ale w stylu
owocowym, śliwkowym właśnie; można wręcz pomyśleć, że pije
się jakiś wiśniowo-czekoladowy likier. Bardzo, bardzo fajnie.
Wprawdzie lato to zły czas na picie ciężkich porterów, ale i tak
dzisiaj smakuje mi bardzo. Jest jednak pewien minus – alkohol jest
troszkę wyczuwalny. Nie w postaci ordynarnej, odalkoholowej
goryczki, nie w postaci wykręcającego ryja posmaku spirytusu, tylko
pojawiających się na krańcach języka nut rozpuszczalnikowych.
Można przyjąć, że się czepiam; pijąc piwo normalnie, bez
doszukiwania się na siłę niuansów smakowych, byłoby to
najprawdopodobniej niezauważalne. Ale cóż – ten posmak jednak
tutaj występuje. A nie powinien, tym bardziej, ze piwo jest płytko
odfermentowane (ledwie 8% alkoholu z 22% ekstraktu), leżało w
piwnicy wiele miesięcy, przeterminowane jest o ponad rok i powinno się bardziej ułożyć. Niemniej,
jak wspomniałem, "rozpuszczalnik" zdecydowanie nie jest dominujący.
Leżakować: tak, koniecznie, po przeleżakowaniu piwo zyskuje bardzo dużo.
Leżakować: tak, koniecznie, po przeleżakowaniu piwo zyskuje bardzo dużo.
Moja ocena: 7,5/10
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz