Lubię takie nazwy. Intrygujące, ciekawe, nie informujące konsumenta wprost, z jakim produktem ma do czynienia. Zamiast kolejnego Truskolasy Pils mamy zabawne gry słów, skojarzeń czy efekty nieskrępowanej wyobraźni piwowarów. Imperium Atakuje? King of Hop? Bździągwa? Crack? A nawet Sęp, Magic Donnington ’93 czy Mr. Citra? Na pewno ciekawsze to, niż kolejne
Nazwa sugeruje, że piwo przybyło znacznie większą odległość, niż trasa Toruń-Katowice (z międzylądowaniem w jednej z piwnych hurtowni). Karawana z Bombaju? Pewnie India Pale Ale! Niedoczekanie moje. Karawana z Bombaju to ale w stylu belgijskim z dodatkiem… Imbiru. Nie ukrywam, że imbir bardziej kojarzy mi się z Japonią czy Indonezją niż z Indiami, a poza tym za imbirem nie przepadam. Właściwie to imbir akceptuję tylko na sushi i to pod warunkiem, że wasabi się skończyło… No cóż. Kupiłem, to wypiję. Nie takie rzeczy się w życiu piło.
Otwieram i przelewam… Piwo wygląda trochę jak gęsty kompot ze śliwek; nawet pachnie podobnie. Czuć ziołową goryczkę, owoce (wydaje mi się, że właśnie rzeczone śliwki), ponadto lekką słodowość i, co nie jest zaskakujące, imbir. Piana opadła dosyć szybko, po kilku minutach zostało po niej tylko wspomnienie… Na szczęście piwo w trakcie picia nie przywodzi wspomnień z niegdyś spróbowanego Gingersa; imbir jest wycofany, nienachalny, delikatny – aczkolwiek wyczuwalny. I muszę przyznać, że nawet przyjemnie współgra z nieprzesadną, ziołową goryczką oraz owocowymi posmakami. Co ciekawe, im piwo jest cieplejsze, tym smaczniejsze; właściwie to kiedy dopijam ostatnie łyki kończąc pisać tę recenzję, ma temperaturę niewiele niższą od pokojowej.
Podsumowując: bałem się, że Karawana z Bombaju będzie imbirową masakrą, a okazało się całkiem przyjemnym, rasowym alem z imbirowym posmakiem. Dalej nie jest to mój gust, ale i tak picie go sprawiło mi przyjemność. A o to w końcu chodzi, prawda?
Moja ocena: 7/10
P.S. Etykieta mi się bardzo nie podoba, niemalże nic na niej nie widać.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz