Odkąd powstał ten blog, mam małego pecha do hefe-weizenów. Nie licząc witów, wszystkie oceniane przeze mnie pszeniczniaki były przeciętne lub słabe; właściwie odkąd prowadzę ten blog tylko raz udało mi się trafić na pszenicę, która sprostała moim oczekiwaniom (niemiecki Keiler). Dlatego w trakcie ostatniej wizyty w markecie postanowiłem wrócić do tego, co jeszcze nigdy mnie nie zawiodło – czyli pszenicznego Ciechana.
Umówmy się – nie jest to piwo rewelacyjne. Nie jest to piwo, które przewróci nasz piwny świat do góry nogami; nie będziemy się po nim budzić w nocy z okrzykiem „Ciechan! Ciechan!” na ustach i mokrą pościelą. I nie ma sensu oczekiwać tego od niego. Ono ma przyjemnie orzeźwić, połechtać podniebienie pszenicznymi bananami i rozluźnić. I tak się dzieje. W zapachu przeważają banany nad goździkami (tak, jak lubię), piana jest śliczna, gęsta i wysoka i zostawia na szkle ślady grube jak teczki w IPNie; szkoda tylko, że rzeczona piana nieco zbyt szybko opada. W smaku, podobnie jak w zapachu, klasyka – dobrze nagazowane, pszeniczne piwo. Lekko kwaskowate, akurat by orzeźwić, ale nie na tyle, by zdominować smak. Może jest nieco za wodniste (ja jednak preferuję „cięższą” pszenicę), ale to tylko podkreśla orzeźwiające właściwości pszenicznego Ciechana. Solidne, gładkie, niekontrowersyjne i sesyjne. Piłem w życiu lepsze „pszenice”, ale i sporo gorszych.
Właściwie nic więcej o nim napisać nie można. Po prostu: solidne, smaczne pszeniczne piwo. Normalne, jak siniaki po ostrym pogo albo rozwolnienie po kebabie. Tylko tyle i aż tyle.
Moja ocena: 7/10
P.S. Nie miałem jeszcze pecha trafić na słabszą warkę. Fakt, że piję to piwo stosunkowo rzadko (raz na jakieś 2-3 miesiące) może tutaj nieco zniekształcić moje zdanie o nim - ostatnio kolega zwrócił uwagę, że niejednokrotnie trafiał na warki zwyczajnie kiepskie i że pszeniczny Ciechan posiada spore wahania formy. Cóż - ja póki co nie narzekam.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz