Zaopatrzeni w popcorn, kanapki na drogę, miękkie kapcie i coś do picia (najlepiej piwo)? No to ruszamy!
Na miejsce docieramy bez zbędnych perturbacji około godziny 19:30 czasu lokalnego; ponieważ stacjonowałem w pobliskim Dębowcu (a stopę mam ciężką), cała podróż zajęła niecałe pół godziny. Do tej pory w Wojkówce byłem dwa razy i za każdym razem w lokalu było pusto, więc byłem przekonany, że podobnie będzie i tym razem. Niedoczekanie moje! Parking zawalony samochodami, a sznur zaparkowanych pojazdów okupował pobocze wiejskiej drogi na sporej długości. Postąpiłem więc podobnie i zaparkowawszy swój złoty, niezmordowany bolid czym prędzej pognałem do lokalu (tak, naprawdę pobiegłem), wzbudzając tym samym ironiczny śmiech moich współtowarzyszy i współtowarzyszek. Koncert trwał w najlepsze; grał jakiś ukraiński, brit-popowy zespół. Powiem uczciwie, że nie jestem w stanie powiedzieć, czy grali dobrze czy źle, ciekawie czy nudno, gdyż moje uszy ciężko znoszą muzykę, w której nie ma podwójnej stopy, ostrych gitarowych riffów albo minimum 170 bpmów. Na nasze szczęście zespół ściągnął na taras większość osób wizytujących lokal, tym samym udało nam się zająć w środku ostatni wolny stolik.
Na miejscu wypiłem trzy piwa, a spróbowałem wszystkich dostępnych sześciu; taką też liczbę wziąłem na wynos, aby już na spokojnie, bez tłumów ludzi i wesołych pogaduch przy (plastikowych! Karygodne) kuflach przeprowadzić i spisać uczciwą recenzję (oczywiście wszystkich tych piw nie wypiję tego samego dnia, przy ostatnim egzemplarzu smaki byłyby już trochę nieostre :> ). Chciałem też na miejscu pogadać chwilę z jednym z właścicieli lokalu, który wraz z dwiema kelnerkami lał piwo za barem – jednak tworzące się raz po raz kolejki raczej jak po mięso uniemożliwiały jakąkolwiek konwersację.
Jeśli chodzi o sam lokal, to wystrój jest nawet ładny, cegłowo-karczmianny (recenzowanie architektury idzie mi jednak gorzej, niż ocenianie piwa, więc tutaj skończę opis wnętrza). Przy całym w miarę spójnym wystroju drażni mnie jednak niemiłosiernie jedna rzecz – duże, płaskie telewizory, za każdym razem ustawione na jakąś muzyczną stację, skąd leci nieustanne umcy-umcy lub bejbe-bejbe, co bardzo niefajnie kontrastuje z klimatem lokalu. Na szczęście w trakcie festiwalu telewizory nie straszyły dźwiękiem, a samym obrazem.
Na miejscu można też coś zjeść, ale szczerze mówiąc poza chipsami, paluszkami oraz wypiekanym na miejscu chlebem ze smalcem i piwnym młótem (pyszne!) nie sięgałem po nic więcej. No, na barze stało jeszcze prażone (chyba…) ziarno, które do przegryzania w trakcie picia nadaje się nawet lepiej niż słone orzeszki.
I jeszcze jedno – w lokalu ceny piwa, jak na browar restauracyjny, są rewelacyjne. 3,50 za butelkę 0,33 l (bez kaucji!) na wynos to bardzo dobra cena, a ok. 6 zł za lane na miejscu pół litra piwa to też niezła okazja; do tej pory miałem okazję być w ledwie kilku restauracyjnych browarach, więc może po prostu trafiałem na same drogie miejsca, ale nigdzie nie widziałem warzonego na miejscu piwa w tak niskiej cenie.
Dobra, to tyle o samym browarze, czas na recenzje piw! Tutaj muszę ponownie przeprosić za jakość zdjęć, tym razem były one robione garnkiem bigosu, ale niestety mój aparat został zabrany podstępnie i skrytokradczo i pewnie kilka dni minie, zanim doproszę się jego zwrotu. Ale to tylko zdjęcia, a liczy się smak, prawda? Więc jako pierwszy do picia idzie:
American Lager
Przeczytawszy „American Lager” rozważyłem dwie możliwe opcje. Albo będzie to lager chmielony amerykańskimi chmielami, albo mocno rozwodniony, bezsmakowy sikacz. Okazało się, że ani jedno, ani drugie. Piwo chmielone jest niezbyt intensywnie (i raczej nie chmielami amerykańskimi), jest też lekko kwaskowate i słodowe. Dosyć mętne. Motyla noga, boję się, czy nie zaczęło się psuć (stało przez trzy dni w lodówce, ale wcześniej prawie dwie doby w temperaturze pokojowej); wydaje mi się jednak, że w lokalu smakowało tak samo. Piana jest raczej grubopęcherzykowata i mizerna, szybko znika i niewiele z niej zostaje. Tak czy siak – piwo jest całkiem przyzwoite, pije się je nawet nieźle, ale do rewelacji sporo mu brakuje.
Moja ocena: 5,5/10
Pils Uderzenie Chmielu vel Pilsner Podwójnie Chmielony
Chyba. Tzn. nie jestem pewien, czy to właśnie to piwo – na tablicy z dostępnymi piwami piwo to było oznaczone jako „Pilsner +”. Zgaduję jednak, że to właśnie o to piwo chodzi. Tutaj, w przeciwieństwie do „amerykańskiego” brata, piana jest ładna, wysoka, drobnopęcherzykowa i nie opada tak szybko. Zapach raczej słodowy niż chmielowy, a barwa podobna i równie mętna, jak w przypadku American Lagera. Smak, jak sugeruje nazwa, jest dosyć goryczkowy, jednak nie jest to goryczka powalająca intensywnością i raczej z gatunku tych trawiasto-ziołowych; jest też troszkę zalegająca, albo ja jestem wieczorem marudny. Piwo jest lekkie i w sumie dobre; na pewno nie porywające, ale takie do spokojnego, sesyjnego popijania.
Piwo to jest w stałym asortymencie browaru.
Moja ocena: 7/10
AIPA Dark
Nie ukrywam, że najbardziej zainteresowany byłem właśnie tym piwem. Wszak AIPA (American India Pale Ale) to wśród restauracyjnych piwowarów mało popularny styl, a ciemne AIPA’y dystrybuowane w Polsce przez „rzemieślników” czy „kontraktowców” można policzyć na palcach jednej ręki pijanego drwala. Najpierw piana: piwo nalewane nieprzesadnie agresywnie, przelałem ledwie 1/3 butelki, a podnosząca się piana mało nie wylała się ze szkła; przelewanie całości trwało dobrych kilka minut. Poza tym, że bardzo wysoka, piana była również bardzo ładna, brudnobeżowa, drobnopęcherzykowa, aż w końcu zredukowała się do grubego pierścienia i wielu śladów na ściankach pokalu. Zapach nieprzesadnie intensywny, ale przyjemny, kawowo-orzechowo-żywiczny; trochę przypomina mi Ortodox Stouta z AleBrowaru. Pierwszy łyk i… No tak. Zdecydowanie jest to najlepsze piwo z Browaru Wojkówka, jakie miałem okazję pić; goryczka jest dosyć mocna, ale nie przykrywa całkowicie nut kawowych i tych przypominających ciemną czekoladę. Jednocześnie spodziewałem się, że piwo będzie cięższe, mocniejsze, ale wojkówkowska AIPA Dark jest dosyć lekka i sesyjna. Jednak smaki typowe dla amerykańskich chmieli nie są tak dobrze wyeksponowane, jak np. przy kopyrowej Orce czy alebrowarowym Black Hope. Nadaje to piwu nieco inny, bardziej wytrawny charakter, trochę bardziej przypominający po prostu ciemną IPA’ę czy wręcz schwarzbiera. Niemniej pije się je bardzo dobrze.
Moja ocena: 7,5/10
Stout Mleczny
Nalewając piwo niemalże pionowo ledwo udało mi się uzyskać widoczną na zdjęciu (uff, robione aparatem), grubopęcherzykową pianę, która i tak niemalże zniknęła po jakiejś minucie. W zapachu jest już lepiej: orzechy, kawa i gorzka czekolada; niemniej zapach do jakichś przesadnie intensywnych na pewno nie należy. Smak też mi nie do końca odpowiada; może milk stout to zwyczajnie nie mój gust, ale piwo dla mnie jest za słodkie. I za wodniste. Czuć lekko słody palone, czekoladę i rzeczoną słodkość. Zdziwiłem się jednak trochę, gdyż pamiętam, że piwo pite w lokalu smakowało, jakby ktoś do stouta dosypał z 10 łyżeczek cukru; po przeleżeniu kilku dni w lodówce i nielodówce słodkość zelżała, dopuszczając do głosu lekką goryczkę. Jednak w dalszym ciągu to nie moja bajka; jednocześnie piwo bardzo smakowało mojej dziewczynie, więc ktoś o guście innym od mojego może mieć inne niż ja odczucia (odkrywcze, prawda?)
Moja ocena: 5/10
Dunkel
Podobnie jak przy AIPA Dark piana jest świetna, bardzo ładna, drobnopęcherzykowa i towarzyszy nam niemalże do końca konsumpcji. Zapach niestety jest znacznie gorszy – przypomina kukurydzę z puszki. DMS. Gdzieś spod DMS’u przebija się chyba także karmel. Czuć w tym piwie goryczkę i gorzką czekoladę, ale smak jest dosyć mało wyrazisty. Ponadto piwo jest wodniste, co w połączeniu z wysokim wysyceniem powoduje wrażenie, jakby dolano do niego gazowanej wody mineralnej. Wysycenie wręcz na poziomie koncerniaków, troszkę zapycha żołądek i daje uczucie pełności. Z powodu swojej lekkości w lecie może mieć spore właściwości orzeźwiające, ale smakowe słabe. Piwo nie jest niesmaczne; jest po prostu przeciętne i tyle.
Moja ocena: 6/10
Amber Lager
I ostatnie piwo, kolejne, które próbuję. I znowu DMS. Jakby ktoś do piwa dolał wody spod kukurydzy. Do tego chyba podparty diacetylem… Nic to. Dzielnie próbujemy dalej. I niestety, jest to chyba najsłabsze piwo z Wojkówki spośród testowanych przeze mnie. Znikoma goryczka, lekka słodowość przechodząca w słodkość, posmak jakby herbatników. I znowu zapychające wysycenie. To piwo na pewno nie przypadło mi do gustu; skoro jednak jest w stałej ofercie browaru, to widocznie ma swoich zwolenników. Wypite bez obrzydzenia, ale jednak wolałbym coś innego.
Moja ocena: 4,5/10
Ciekawe, czy ktoś dotrwał do końca :)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz