wtorek, 2 lipca 2013

Jurajski bursztyn

Po wczorajszym niemiłym zaskoczeniu związanym z Corneliusem Pszenicznym postanowiłem po dłuższej przerwie wrócić do kolejnego piwa, którego dawno nie miałem okazji pić. Tym razem jednak przerwa nie była tak długa – Zawiercia Bursztynowego nie piłem ledwie od jakichś trzech miesięcy. Podobnie jak pszeniczny Cornelius, tak i Zawiercie Bursztynowe miałem w pamięci jako piwo smaczne i solidne, a w swoim przedziale cenowym – jedno z lepszych. Oczywiście zdarzały się warki gorsze, jak i takie, które skłaniały mnie do porzucenia innych piw – raz trafiłem na całą serię, która smakowała niemalże jak Atak Chmielu w jego najlepszych odsłonach (no, troszkę przesadzam, ale było naprawdę wyśmienite), innym razem trafiałem na egzemplarze, które w smaku przywoływały na myśl kompot ze spirytusem. Jednak przez dłuższy czas piwo trzymało równy, wysoki poziom. Czy tak jest dalej?


Piwo nalewałem dosyć agresywnie, a mimo to nie udało mi się uzyskać jakiejś szczególnie rozbudowanej piany; jest drobnopęcherzykowata i beżowa. Opada bardzo szybko, pozostając na piwie tylko w postaci niewielkiej obręczy. W zapachu czuć owocowe estry typowe dla piw górnej fermentacji, ponadto słodowość i aromat nadawany przez chmiel. Czuć także delikatny karmel; ogólnie piwo pachnie całkiem przyjemnie, ale niezbyt intensywnie. Kiepska piana, słaby zapach – czy chociaż smak pozwoli mi utrzymać dobre zdanie o tym piwie?

Na szczęście tak. Powiem (napiszę) dosadniej: TAK. Pierwsze, co nas uderza w jego smaku, to mocna goryczka. Oczywiście nie tak mocna, jak w modnych ostatnio (ostatnio od dwóch lat…) amerykańskich IPAch, jednak i tak mocniejsza, niż w większości rodzimych piw z browarów nie-kontraktowych. Co najważniejsze – nie jest to goryczka nieprzyjemna, ściągająca lub przytłaczająca; jest smaczna, orzeźwiająca i zachęcająca do wzięcia kolejnego łyku. Można oczywiście na rynku bez problemu dostać bardziej goryczkowe ejle, ale – tak jak pisałem – wśród rodzimych piw nie tak łatwo o dobre, mocno goryczkowe piwo.
Po lekkim ogrzaniu trochę wyraźniej czuć dodatek karmelowych słodów, ale dalej goryczka gra pierwsze skrzypce. Wydaje mi się także, że mogłoby być nieco mocniej nagazowane, dzięki czemu byłoby bardziej orzeźwiające, ale i tak jest dobrze.

Rzeczą, która mi w tym piwie najbardziej przeszkadza, jest… Etykieta. Smutna, bura, nieciekawa, nie zachęcająca do sięgnięcia po to piwo. Ale to już kwestia gustu, sami możecie ocenić. Inna sprawa, że czytam właśnie, iż piwo zmienia nazwę na Jurajskie Bursztynowe i przechodzi lifting etykiety; jednocześnie ponoć zmieniło swój smak. Ale jak to? Po co zmieniać coś, co już jest dobre i utrwalone w świadomości konsumenta? A czy chociaż dobre? Oficjalny profil Browaru na Jurze twierdzi, że to tylko rebranding, a receptura pozostaje niezmienna. Czy tak jest w istocie?

Przekonam się, jak pojawi się w okolicznych sklepach.

Moja ocena: 7/10

P.S. Dziś było ogłoszenie wyników konursu ogłoszonego na profilu Browaru Na Jurze. Niestety nie wygrałem. O, losie!

1 komentarz :

  1. I tak najlepszy jest Harnaś oraz Kasztelan. A w pubach to tylko Warka :) Black Tiger :)

    OdpowiedzUsuń