Browar Ninkasi to jeden z kilku(nastu)
browarów czy inicjatyw kontraktowych, na których już jakiś czas
temu postawiłem krechę. Ich poprzednie próbowane przeze mnie piwa
(chociaż faktem jest, że nie próbowałem każdego – ale to
właśnie dlatego, że postawiłem krechę jak stąd do Kazachstanu! Gdzie notabene się wybieram niedługo)
albo mnie nie zachęciły do spróbowania kolejnych, albo wręcz do
tego zniechęciły. Dwa z nich nawet opisałem na blogu w dziale
"bardzo krótko o piwie" po lewej stronie (wiem, brzydko to wygląda i
ciężko znaleźć ten dział jak uczciwego polityka, ale prędzej czy
później planuję gruntowną przebudowę wyglądu strony). Niestety
– w przypadku piwa jestem wyjątkowo nieasertywny i niekonsekwentny
i widząc dwie nowości na półce w sklepie nie mogłem po nie nie
sięgnąć. Czy było warto łamać słowo dane samemu sobie?
Ciekawostka: piwa opisane niżej warzone są na
Litwie. Ich nazwa to klasyfikacja stylu uwarzonego piwa
według BJCP (taka piwna FIFA) i nazwa samego stylu. O samym stylu
można poczytać klikając w link znajdujący się zaraz za słowem
„Styl” :) W wypadku pierwszego piwa – osobne linki dla słowa
„aromatyzowany” i „robust porter”. A samo "Ninkasi" to
sumeryjska bogini piwa. Możecie tą wiedzą zaszpanować wśród
znajomych (chociaż nie gwarantuję tak dobrego efektu, jak w przypadku
np. nowego Lexusa).
I jeszcze w temacie etykiet. Jak
widać, są bardzo ascetyczne - co skutkuje tym, że średnio
pamiętam, które piwo piłem, a które nie. Za to skład jest, jak mawiał mój ojciec, "aż
za dokładny" (teraz już nie mawia,
bo to zwykle ja go zaginam wiedzą na tematy wszelakie), do tego wszystkie nowomodne
informacje - temperatura, foodpairing, krótki opis smaku. Szkoda, że
kapsel goły jak ja po dwóch tygodniach od wypłaty.
N 12.B –
Vanilla Robust Porter
Styl: aromatyzowany robust porter
Ekstrakt: 15,7 %
Alkohol: 6,5%
Alkohol: 6,5%
Szybkie info, bo w sumie nie wszyscy
wiedzą: porter to niekoniecznie ciężkie, mocne piwo dolnejfermentacji, znane jako porter bałtycki; portery to zwykle piwa
fermentacji górnej, czyli „ale”, i znacznie lżejsze, niż
warzone u nas „bałtyki”. Piszę o tym, bo widziałem niedawno
zdziwienie na twarzy znajomego, gdy zamówił w pubie porter, a ten
miał „ledwie” 6% alkoholu.
No dobra. Piwo pachnie wanilią. Jak
serek homogenizowany, który za dzieciaka mieszałem z kakao (są w
ogóle jeszcze dziś serki homogenizowane?), by smakował bardziej
czekoladowo. Ale skoro w składzie jest właśnie wanilia, to ciężko,
by pachniało skarpetkami mojego sąsiada... Wróć, to się
niektórym piwom zdarza. Toffi, czekolada, tego typu badziewie. Do
tego paloność. melanoidyny, aromaty opiekane i inne, które
przeciętnemu człowiekowi nic nie powiedzą, a już na pewno nie są
mu potrzebne do szczęścia, ale brzmią mądrze. Najważniejsze jest to, że – muszę
przyznać – aromat jest całkiem przyjemny.
Goryczka jest wyczuwalna na poziomie
homeopatycznym, piwo jest przede wszystkim słodkie – trochę jak
budyń czekoladowo-waniliowy, do którego wrzucono trochę kawy. W
smaku też sprawia wrażenie gęstego, ciężkiego – i dobrze, bo
taki powinien być robust porter! Niestety po jakimś czasie rzeczona
słodkość zaczyna mnie męczyć (ale to już kwestia gustu).
Zdecydowanie nie dla hopheadów. Wydaje mi się, że pojemność
rzędu 0.33 l byłaby bardziej optymalna.
Moja ocena: 6/10
N 9.C – Scottish Export
Styl: scottish export
Ekstrakt: 12,8 %
Alkohol: 5,0%
Przyznam się, że to piwo kupiłem z
sentymentu do Szkocji, w której spędziłem chyba najbardziej upojne
pół roku mojego życia, dzieląc mniej więcej pół na pół czas
na pracę i oddawanie się wszelakim przyjemnościom. Do tej pory,
gdy widzę gdzieś słowa „scottish”, „szkockie”, „facet w
sukience”, West Higland White Terrier (niestety – mój wierny
piesek właśnie tej rasy umarł w tamtym roku), reaguję niczym pies
Pawłowa szelmowskim uśmiechem podkreślającym blizny na mojej
twarzy. I dlatego nie mogłem sobie odmówić tego piwa... Czasem
łatwo mnie kupić.
Ale, stwierdzam po wypiciu, to piwo mnie nie kupiło. Podobnie
jak poprzednie, także i to jest za słodkie. Ale nie w taki, hmmm, w
miarę przyjemny sposób. Jest przede wszystkim karmelowo-maślane.
Jak byłem mały, mama robiła nam „krówki” gotując
skondensowane mleko w puszce – i uwielbiałem ten smak. Ale
wyobraźcie sobie, że chwilę po zagotowaniu dodajecie do puszki
masło. I nagle z w miarę przyjemnej słodkości powstaje irytująca,
maślana słodkość. Albo maślanosłodkość. Dobra, trochę
przesadzam – poziom masła nie jest może aż tak przytłaczający,
żeby piwa nie dopić (co mi się często zdarza, jestem na ten smak uczulony jak na bzdury), ale – na Boga,
bogów, latającego potwora spaghetti, Dawkinsa, niewidzialną rękę
rynku, Kim Kardashian – czy w co tam kto wierzy – kiedy mamy
piwo, które z definicji jest w miarę słodkie i karmelowe, i dodamy
do niego maślane posmaki, to staje się w smaku męczące jak
kierowca Hondy Civic ze zbyt mocnym subwooferem kursujący w te i we
w tę po naszym osiedlu! I podobnie jak poprzednie – może posmakować miłośnikom
słodyczy, tym razem w szczególności spod znaku dodawania masła do
słodzonej herbaty, ale innych raczej nie ukontentuje.
Moja ocena: 4/10
ładna koszula!
OdpowiedzUsuńWiadomix!
Usuń