czwartek, 6 marca 2014

Moja porterowa piwniczka #2, Львівське Портер

     Nie ukrywam, że Ukrainę i jej mieszkańców darzę dużą sympatią. Spędziłem w tym kraju piękne lato, dwa Sylwestry i weekend majowy; z niektórymi poznanymi tam ludźmi kontakt utrzymuję do dziś. Nie chcę absolutnie zagłębiać się na tym blogu w politykę (chociaż polityką interesuję się bardzo, i to na poziomie wyższym i bardziej zaangażowanym, niż czytanie gazet czy wrzucanie postów na Facebooka), w tej notce opiszę jedynie przeterminowany o pół roku lwowski porter. A właściwie Львівське Портер. 



     Po raz pierwszy porter ten piłem stosunkowo niedawno – nieco ponad roku temu, w trakcie pobytu we Lwowie. W dodatku w postaci... Grzańca. Stąd właśnie wziął się lokalnie hejtowany wpis dotyczący porteru z sokiem mailowym... Oczywiście, później w bardziej „tradycyjnym” wydaniu także zdarzało mi się go pić, jednak nigdy nie uważałem go za porterową czołówkę. Niemniej uznałem, że ze dwie sztuki warto przeleżakować i zobaczyć, jak smakować będzie po roku czy dwóch... Czy warto było zajmować sobie miejsce w piwnicy?

     Szczerze mówiąc nawet nie pamiętam, kiedy kupiłem te butelki. Czy leżały rok, czy dwa... W każdym razie swój oficjalny żywot pity przeze mnie egzemplarz zakończył 5 października ubiegłego roku, mija więc właśnie 5 miesięcy od czasu, kiedy teoretycznie staje się niezdatny do spożycia. Na szczęście każdy piwosz wie, że porter (zwykle) im starszy, tym lepszy... No dobra, to próbujemy!

     Ok. Przelewam to piwo i tu małe zaskoczenie... Ten porter nie jest czarny. Nie jest nawet brunatny. Jest... Rubinowy? Ciemnobursztynowy? Niestety, należę do tych facetów, którzy rozróżniają tylko trzy kolory (he-he), więc sami oceńcie, jak go nazwać. Tak czy siak jest to pewne zaskoczenie. Piana opadła w kilka minut i nie ma po niej śladu, chociaż sądząc po jej początkowej konsystencji i wyglądzie można by przypuszczać, że będzie utrzymywać się dosyć długo.

     Aromat jest znacznie bardziej kawowy, niż w opisywanym ostatnio przeze mnie, także przeterminowanym, Grand Imperial Porterze. Nuty świadczące o lekkim utlenieniu, tj. śliwka czy w tym wypadku raczej wiśnia, także są obecne. Ale co najważniejsze: smak jest dosyć wytrawny, nie ma tej słodyczy, która mnie czasem w porterach męczy,. Jest treściwość (w końcu to 8% alkoholu z 20% ekstraktu), jest słodowość, ale nie słodycz! Lekka paloność, wiśnia, do tego niestety delikatny, ale jednak obecny posmak alkoholu. Albo raczej odalkoholowa gorzkość. I znowu – jak pierwsze łyki nastroiły mnie bardzo pozytywnie, tak kolejne stawały się trochę męczące. Ale i tak po opróżnieniu butelki miałem ochotę na następną...

     Świeży Lwowski Porter pamiętam (ale jak pisałem wielokrotnie – to jest tylko wspomnienie, a nie faktyczne odczucie!) jako słabo ułożony i mocno alkoholowy, ten przeleżakowany jest smaczny. Kolejną zalegającą w piwnicy butelkę otworzę za rok. Pewnie będzie jeszcze lepszy.

Leżakować: tak.

Moja ocena: 7/10

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz