środa, 18 grudnia 2013

Imperator Bałtycki

       I stało się – prosto z Zawiercia na Śląsk trafił (w sumie daleko nie miał) Imperator Bałtycki uwarzony przez Pintę. Ciężki, mocny, ciemny niczym niebo w szkwał i pożądany przynajmniej jak IPhone 4 wśród gimnazjalistów. Udało mi się nabyć jedną z ostatnich butelek w lokalnym sklepie specjalistycznym – a do sprzedaży trafił tam ledwie kilka godzin wcześniej... Na cały kraj przypadło mniej niż 8 000 sztuk. Jak widać na zdjęciu, połakomiłem się również na szkło. No dobra, ale jak to smakuje?

     Bez zbędnego gadania, bez anegdotek, jak to mam w zwyczaju, do rzeczy. Kolor: jak widać na zdjęciu ciemny, prawie czarny, czego nie widać – z rubinowymi refleksami pod światło. Piana potężna, jak przystało na imperatora. Drobnopęcherzykowa i bardzo trwała. Przelewanie Imperatora do szklanki zajęło mi ładnych kilka, jak nie kilkanaście minut. Czapa przypominająca admiralski kapelusz opada niespiesznie, tworząc na ściankach firanki. Towarzyszy nam (mi...) do końca, oblepiając przy każdym łyku mój kilkudniowy zarost nad górną wargą. Aromat przyjemny, tzn. porter z „amerykańcami” (szczerze mówiąc przed powąchaniem nie zwróciłem uwagi, że użyto tu chmieli amerykańskich).Nieprzesadnie intensywny. Cytrusy, kawa, sosna, gorzka czekolada. Właściwie nic, czego by się nie można było spodziewać i jednocześnie żadnych obcych zapachów. A teraz najważniejsze, czyli smak.

     Efekt wow. Dawno mi się to nie zdarzyło. Pyszny, bardzo pełny porter bałtycki połączony z nienachalną i nieprzesadzoną obecnością amerykańskich chmieli. Gdyby był jescze bardziej treściwy, można by go jeść nożem i widelcem. Alkohol ukryty świetnie, gdybym nie wiedział, to bym nie przypuszczał, że to piwo ma ponad 9%. Imperator wypełnia usta, oblepia wargi, nie bierze jeńców. Goryczka mocna, 109 IBU to nie przelewki, ale jak dla mnie w tym wypadku to akurat tyle, ile potrzeba do przełamania cukrów resztkowych i nadania bardzo przyjemnego smaku. Złośliwie mógłbym napisać, że smakuje trochę jak kawa z cytryną, czyli napój używany do otrzeźwiania pijanych kolegów, ale pije się to po prostu rewelacyjnie. Tzn. Imperatora, nie kawę z cytryną. 

     Wypiłem tę małą butelczynę (0,33 l) dużo szybciej, niż powinienem. Przed otwarciem sądziłem, że 0,33 l to objętość idealna... Po wypiciu sądzę, że i litr bym wypił od razu. Mam jeszcze tylko jedną butelkę i spoglądam na nią łakomym wzrokiem, chociaż obiecałem sobie, że schowam ją do piwnicy na bliżej nieokreśloną przyszłość...  

     Chapeau bas, Pinto!

Moja ocena: 9/10


P.S. Piłem piwo w wyższej temperaturze, niż ta zalecana. Jak dziecko, które otrzymało nową zabawkę, musiałem go spróbować już, tutaj i teraz, nie czekając na schłodzenie.

P.P.S. Opakowanie się błyszczy. Nie widać tego na zdjęciach, ale jest częściowo odblaskowe.

P.P.S. Do tej pory spośród niezbyt bogatej rodziny porterów z dodatkiem amerykańskich chmieli miałem okazję pić tylko Gonzo Portera z Flying Doga. Niezły, ale Imperator lepszy.

2 komentarze :

  1. Z chęcią bym zakosztował takiego piwa Twardziela Prawdziwego mężczyzny a nie sikacza, piwo z klasa i pozycja społeczna odpowiednia każdy przednim klęka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Niesamowite piwo :) Dla mnie lider wśród premier w tym roku. Bezkompromisowe i potężne, najlepszy porter jaki dotychczas próbowałem. Wada: bardzo trudno dostępny, pewnie w ciągu tych 5 dni od premiery trzeba będzie mieć szczęście by go spotkać...

    OdpowiedzUsuń