środa, 4 grudnia 2013

Golden Monk

       Golden Monk z AleBrowaru. Piwo, które wzbudziło spore kontrowersje jeszcze zanim powstało. Ba! Zanim jeszcze było wiadomo, czym ono w ogóle będzie. Teraz z kolei budzi kontrowersje z powodu tego, czym być miało, a najwyraźniej nie jest. Ale o co tu chodzi?



     Zacznijmy od początku. Jakiś czas temu przez blogopiwny i twarzoksiążkowy światek przetoczyła się ostra debata odnośnie etykiety Golden Monka. Zwykle najpierw powstaje piwo, a potem tworzona jest dla niego etykieta; tutaj AleBrowar poprosił firmę graficzną, która przygotowuje do ich piw etykiety, o stworzonie jakiejś wedle widziimsię grafików, a następnie chłopaki uwarzą piwo pasujące stylem do tej etykiety. Ponieważ piwo miało być (no, nie do końca) dziesiąte – postać na etykiecie trzyma przekręcony krzyż w kształcie rzymskiej dziesiątki; Jednak niemała afera wybuchnęła z powodu tego, co w rzeczonym krzyżu było – hostia. Z jednej strony było odsądzanie AleBrowaru od czci i wiary, nawoływanie do bojkotu (co w takich sytuacjach raczej przysparza bojkotowanemu produktowi popularności), z drugiej – osoby wyśmiewające tych, którzy pisali o urażonych uczuciach religijnych. Naturalnie pojawiło się też wiele głosów stonowanych, spokojnych, rzeczowo argumentujących za jedną bądź drugą stroną.

     A ja? A ja patrzyłem na to wszystko powoli sącząc piwo i zagryzając wyimaginowanym popcornem. Nie mam uczuć religijnych, toteż ciężko je urazić; z drugiej strony – rozumiem, że komuś to się mogło nie podobać. Racja nie leży po środku, tylko leży tam gdzie leży, a tutaj mogą ją mieć wszyscy lub nikt. Tak czy siak – hostię usunięto, na etykiecie nie widać też przywiązanego do sznura pęta kiełbasy (aczkolwiek można to zrzucić na karb kadrowania etykiety; przy okazji, to się nazywa cingulum. Tzn. sznur, nie pęto kiełbasy). Jedna kontrowersja zniknęła.

     Za to pojawiła się druga. Piwo miało być w stylu abbey IPA, jednak – jak twierdzi AleBrowar – drożdże się nie popisały (a może to zakażenie?) i piwo smakuje inaczej, niż było w planach. Jest lekko kwaśne i owocowe, więc postanowiono, że to już nie jest abbey IPA, tylko saison IPA! (krótkie wyjaśnienie: saison to belgijskie piwo o wyraźnym owocowo-przyprawowym smaku i aromacie)
Czyli: nie wyszło nam piwo, to nazwiemy je inaczej i udamy, że tak miało być. Czy tak można?

     Pewnie, że można! Wiele najwspanialszych wynalazków ludzkości powstało przez przypadek. Antybiotyki, kuchenka mikrofalowa czy... Piwo. A że nie smakuje tak, jak miało? Na szczęście jest to pierwsza (i pewnie ostatnia) warka, na etykiecie poinformowano, że to nie abbey, a saison IPA, ponadto w internecie browar przyznał się do błędu. Teoretycznie mogliby wylać całe piwo do kanałów ku radości tamtejszych szczurów, ale...

     Ale byłoby szkoda nie tylko pieniedzy, ale i piwa. Golden Monk wprawdzie nie smakuje tak, jak w zamierzeniach miał, ale i tak jest niezły. Aromat zapowiada cytrusy, przyprawy, owoce i lekką słodowość. Piwo jest dosyć pełne, ale nie jest ciężkie mimo wysokiego ekstraktu i niewielkiego wysycenia; kwaskowatość, owocowe estry, cytrusy, przyprawy z początku smakują fajnie, jednak wraz z ogrzewaniem piwa coraz mocniej dochodzą do głosu nuty alkoholowe (o to nie mam pretensji, wszak piwo ma ponad 7% alkoholu), ale także rozpuszczalnikowe. Kolejnym minusem piwa jest to, że piana pojawiła się ledwie na chwilę i odeszła nie zostawiając za sobą nic. I mam zgryz.

     Piwo na początku smakowało mi bardzo, jednak z każdym kolejnym łykiem stawało się coraz bardziej męczące. Końcówkę dopiłem w zasadzie bez przyjemności.
     Wniosek: pijmy szybciej, bo się grzeje.

Moja ocena: 6/10

P.S. Do sklepu, gdzie piwo kupowałem, dotarło ledwie 20 butelek.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz