Długa wahałem się, czy i jak recenzować to piwo. Czy górę wezmą sentymenty (wszak to piwo jest uznawane za jeden z przyczynków do piwnej (r)ewolucji), czy jednak chłodna analiza smaku i aromatu. Czy Atak Chmielu, pity przeze mnie dziesiątki razy, będzie smakował mi tak jak za pierwszym razem, czy też wypiję je trochę beznamiętnie, nie zastanawiając się zbytnio nad smakowymi niuansami. Wreszcie – czy najnowsza warka dorównuje najlepszym spośród pitych przeze mnie na przestrzeni ostatnich lat?
Niektórzy mówią, że najnowszą historię polskiego piwowarstwa można podzielić na dwa okresy – ten przed Atakiem Chmielu i ten po nim. I ja całkowicie się z tym zgadzam. Może się wydawać, ze dwa lata (bo tyle istnieje browar Pinta) to bardzo krótko – jednak dla polskiego rynku piwnego były to dwa lata nieprzerwanej gonitwy za nowymi, coraz bardziej wyszukanymi smakami. Dwa lata, w których powstało w Polsce więcej browarów, niż kiedykolwiek wcześniej. Dwa lata, które tysiącom polskich konsumentów otworzyły oczy (i usta) na wspaniałe bogactwo piwnego świata! Brzmi trochę patetycznie, ale to wcale nie jest przesada. Dość powiedzieć, że – parafrazując Henry’ego Forda - jeszcze kilka lat temu konsument miał do wyboru polskie piwa wszelkich gatunków, pod warunkiem, że był to mocny lager. Oczywiście trochę przesadzam, gdyż już wtedy regionalne browary poczynały sobie coraz śmielej na krajowym rynku, jednak to Atak Chmielu był tym, co zburzyło dotychczasowe pojęcie o piwie wielu osób. Dziś IBU rzędu 60 nie jest niczym niezwykłym, jednak wówczas było to chyba najpotężniej nachmielone polskie piwo! Do tego nietypowa etykieta – pani Pinta ubrana w spodenki w kolorze amerykańskiej flagi strzelająca z procy szyszkami chmielu. Żadnych niemalże obowiązkowych kłosów jęczmienia, nadętych marketingowych bzdur o wielowiekowej tradycyjnej recepturze i krystalicznie czystej, górskiej wodzie. Zamiast tego – zabawna etykieta i ten smak! Smak, który wówczas „wywalił mnie z butów”. I już po pierwszej butelce wiedziałem, że to będzie moje ulubione piwo. I faktycznie długo nim było.
Jak wiadomo, od tego czasu zmieniło się bardzo dużo. Pinta odeszła od kreskówkowego stylu etykiet, użycie amerykańskich chmieli w piwie to nic niezwykłego. Atak chmielu pozostaje jednak piwem bardzo smacznym. Goryczka nie poraża już tak jak kiedyś – może to kwestia mniej agresywnego chmielenia, ale chyba jednak przyzwyczajenia kubków smakowych do wysokiego IBU, którym cechuje się tak wiele wypitych przez te dwa lata piw. Słodowa podbudowa bardzo przyjemnie kontruje (jendak!) mocną żywiczno-cytrusową goryczkę. Piwo bardzo łatwo i przyjemnie „wchodzi” orzeźwiając pomimo stosunkowo wysokiego ekstraktu. Aromat jest bardzo ładny, tak typowy dla amerykańskich chmieli, sosnowo-grapefruitowy. I ponownie – może to tak typowe dla ludzi podejście „kiedyś było lepiej”, ale mam wrażenie, że – no właśnie – kiedyś było lepiej; że piwo było bardziej aromatyczne. Alkoholu w tym piwie w ogóle nie czuć, a szklanka robi się pusta bardzo szybko.
No i teraz sprawa najtrudniejsza. Jak ocenić to piwo? Czy jest lepsze od Rowing Jacka? A od American IPA z Kormorana? Czy jednak „matka wszystkich polskich india pale ale” ustępuje na piwnym panteonie miejsca swoim następcom? Ciężko to jednoznacznie ocenić. Mogę jednak stwierdzić, że – mimo wrażenia, że nie jest tak dobre jak kiedyś – dalej pozostaje piwem smacznym, pijalnym i jak najbardziej wartym polecenia.
Moja ocena: 8/10
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz