środa, 23 września 2015

Lodzermensch, czyli piwo chociebuskie

     Jeśli wziąć pod uwagę tempo zmian, to w tej dekadzie jeden rok na polskim rynku piwnym to jak 10 lat dla rynku komputerowego, który przecież też rozwija się w zastraszającym tempie. Nieco ponad rok temu napisałem, że na polski rynek rodzime browary wciąż nie warzą komercyjnie wielu styli, takich jak Saison, California Common, Kristalweizen czy Sour Ale. W szczególności w przypadku tego ostatniego nie jest to już prawdą, ale pisząc tamten tekst nie spodziewałem się, że rodzimi kontraktowcy i rzemieślnicy odważą (cholera, odruchowo chciałem poprawić na "odwarzą"...) się uwarzyć nam style o wiele bardziej niszowe - Gose, Berliner Weisse czy piwo chociebuskie. I o tym ostatnim będzie ten wpis. Lodzermensch z Browaru Piwoteka.




     Wprawdzie od dawna nie bawię się w tasiemcowe recenzje, a swoje opinie o piwie wolę wyrażać w dwóch-trzech zdaniach w pasku po lewej stronie, ale tym razem piwo jest na tyle ciekawe, że zrobię wyjątek. Wpis nie jest sponsorowany. W sumie tak samo, jak i inne wpisy i recenzje.

     Przyznam szczerze, chociaż w naszym kręgu kulturowym do niewiedzy chyba nie wypada się przyznawać: nie miałem wcześniej styczności z tym stylem. Kottbuser, piwo chociebuskie. Co to w ogóle jest? Cóż... Jak donosi etykieta, piwa w tym "zapomnianym" stylu nie są prawie warzone, gdyż są niezgodne z niemieckim prawem czystości piwa, czyli Reinheitsgebot. Reinheitsgebot to pochodzące z XVI wieku prawo, według którego piwo może być warzone jedynie ze słodu, chmielu i wody. Do warzenia piwa chociebuskiego natomiast wykorzystuje się także owies, miód i cukier, więc siłą rzeczy styl ten był niezgodny z powyższym prawem. Szybki research i faktycznie: styl przez niemal 500 lat nie był warzony, a i dziś piwa w tym stylu są spotykane równie rzadko jak inteligentne formy życia w moim osiedlowym gimnazjum. Nie mogę więc mieć do siebie pretensji, że wcześniej się z tym stylem nie zetknąłem.

     Piwo zostało uwarzone w browarze Jan Olbracht Rzemieślniczy. Teraz słówko o samym Browarze Piwoteka, czyli łódzkim kontraktowcu. Głównym piwowarem Piwoteki jest znany w piwowarskim światku Marcin "Mason" Chmielarz, warzący do niedawna także pod "własną" marką Browar Mason. Browar Piwoteka lubi porywać się na nietypowe style - Gose (Zacny Zalcman - świetne!), Gotlandsdricke (Drakkar z Gotlandii) czy uwarzony ostatnio stout ze... Śledziami. W porównaniu z tym ostatnim Lodzermensch może wydawać się wręcz mało ciekawy, ale czy tak jest w istocie? Sprawdźmy!

Pierwsze wrażenie jest nieco negatywne. Piana jest nikła, trochę wymuszona wysokim nalewaniem, znika szybko. Szkoda, lubię bujną pianę. Zapach jednak zwiastuje coś ciekawego. Trochę kwaskowaty, nieco drożdżowy, miodowy, słodowy. Pierwszy łyk i... Cholera, nigdy czegoś takiego nie piłem! Pierwsze skojarzenie: chleb maczany w cukrze i miodzie z kilkoma kroplami kwasku cytrynowego. Bardzo orzeźwiające, lekkie. Goryczki tutaj jest niewiele, prawie w ogóle - i dobrze, wyższa mogłaby przykryć smaki. Słowem: bardzo fajne, lekkie, sesyjne piwo, będące jednocześnie miłą odmianą od wszelkiej maści przechmielonych AIPA orzących kombajnem goryczki nasze kubki smakowe i podniebienia. A niski poziom kwaskowatości powoduje, że nie wykrzywiamy się po każdym łyku jakbyśmy gryźli cytrynę. Miodzio!

     Jeszcze tego samego dnia piłem w knajpie wersję beczkową. I była równie dobra. Ale czy to piwo jest zgodne ze stylem? Nie mam pojęcia. Nie jestem zresztą "stylowym nazi". Grunt, że jest bardzo smaczne. Poproszę jeszcze szklankę!

Moja ocena: 8/10


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz