czwartek, 23 lipca 2015

Czy tzw. „piwna rewolucja” trafi pod strzechy?

     Tak. A nawet już trafiła.

     Zacząłem ten felieton bardzo nietypowo. Zwykle zaczyna się od wprowadzenia w temat, przez następnych kilka akapitów tworzy się logiczny wywód, a na końcu przy jego pomocy udowadnia się (lub obala) postawioną we wstępie – często tytule - tezę. Ja jednak postąpiłem inaczej – zacząłem od potwierdzenia tezy. Taki ze mnie mały buntownik. A teraz postaram się ją udowodnić.

     Napisałem w życiu póki co tylko jedną pracę magisterską i trzy strony licencjackiej, więc nie jestem jakiś niesamowicie biegły w pisaniu naukowych wywodów, a do tego było to milion lat temu, studenci jeździli wtedy na uczelnie zatłoczonymi tramwajami i autobusami, a nie własnymi samochodami, mieszkali w siedemnastu w klitkach dwa na dwa bez dostępu światła słonecznego, na śniadanie jedli znalezione w piwnicy szczury, a komputery były na węgiel, ale wciąż pamiętam, że należało zacząć od wyjaśnienia pojęć. Więc na początek wyjaśniam, co rozumiem przez „piwną rewolucję” i dlaczego zawsze piszę to w cudzysłowie.


     Wiadomo, że polska „piwna rewolucja” to nie jest żadna rewolucja. Rewolucją było rozpoczęcie stosowania metody HGB, rozpoczęcie warzenia lagerów czy wprowadzenie pasteryzacji, ale powszechnie przez „piwną rewolucję” rozumie się przełamanie dyktatu koncernów i stopniowe (więc nie rewolucyjne!) pojawianie się na rynku polskich piw w stylach innych, niż jasny lager czy porter bałtycki oraz gwałtowny przyrost liczby nowych browarów w Polsce porównywalny tylko z przyrostem masy dzieci po otwarciu pierwszego w okolicy McDonald'sa.

     A dlaczego uważam, że „piwna rewolucja” trafiła pod strzechy? Innymi słowy – że poza garstką zapaleńców i piwnych zboczeńców „dziwne” piwa i „wynalazki” stały się stałym elementem piwnego krajobrazu na naszym łez padole? Jeszcze do niedawna w każdym sklepie spożywczym (ciekawostka bez znaczenia – w Barcelonie mieszkańcy na takie sklepy mówią „Pakistani Store”) można było kupić piwo w każdym możliwym stylu pod warunkiem, że był to jasny lager. A dzisiaj? Największe koncerny wypuszczają (lepsze lub gorsze) piwa w stylach dawno przez duże browary zapomnianych (bock, marcowe, ciemnylager), próbują swoich sił w piwach nowofalowych. Wyrastają kolejne multitapy, sklepy specjalistyczne, czasem handlujące wyłącznie piwem. Każdy internauta może poczuć się piwnym sędzią, w internecie roi się od bardziej lub mniej profesjonalnych blogów, vlogów, grup, portali. Na piwa niszowe – które już nie są niszowe – nastała moda.

     Dzisiaj byłem w największej w Polsce sieci sklepów spożywczych. Wiadomo, której. Van Pur robi dla niej serię „ciekawych” piw – średnie pszeniczne, kiepskawe brown ale, dziwny pseudostout. A teraz zrobili dla nich IPA'ę. Wiadomo, nie umywa się to do rzemieślników, ale można dostać to w każdym polskim mieście i niejednej wsi, do tego w cenie niższej, niż niejeden korpolager!

     Tutaj uwaga: bardzo lubię spiskowe teorie dziejów. W małym palcu mam Reptilian, bazy Hitlera na Antarktydzie, NWO czy grupę Bilderberg, więc przez myśl mi przeszło, że może oto celowo wypuszcza się nienajlepsze piwo i nazywa się je IPA, by zniechęcić do „piwnej rewolucji” tyskożywcokonserwatystów? Wiecie, na zasadzie „Łukasz, masz, spróbuj, przyniosłem pyszną IPA od nowego kontraktowca, spróbuj”, a Łukasz odpowie „dzięki, piłem IPA z Biedry, syf, wolę Bizonka”. Ale nie! Gdyż ta IPA wcale nie była taka zła. Mimo że w życiu bym nie powiedział, że to IPA – ale to już temat na osobny wpis.

     Wracając do tematu: coraz częściej ludzie, dla których piwo inne niż Żuberek albo Tatra to była jakaś niepijalna aberracja, sięgają po nowe dla nich style. I ich nie obchodzi to, czy do warzenia użyto słodu melanoidynowego czy Caramunich, czy chmielone jest na zimno Cascade'm czy Citrą albo co to w ogóle znaczy to całe IBU. Smakuje? Smakuje. To po co drążyć temat?

     Serio. Zauważcie – nie tyko Stonka zleca warzenie dla siebie piwa innego, niż jasne lagery. Jeszcze do niedawna wszystkie marki własne marketów (te wszystkie Barleye, Rogery, VIPy itd.), to były piwa w tym samym stylu – różniące się jedynie woltażem. A teraz? Tesco ma całą serię ciekawszych piw (Rebel), Żabka i Fresh Market tak samo (Alter Beer), Pinta czy Birbant trafiają także do rzeczonego Tesco czy Le Clerka. Małe sklepy osiedlowe, do których schodzi się z zaklejonymi ropą oczami w piżamie na poranne zakupy coraz częściej też poszerzają swój asortyment; jeden z lepiej zaopatrzonych w crafty katowickich sklepów to właśnie takie miejsce. A bierze się to często z piwnej pasji samego właściciela.

      Kolejne dowody: Grupa Żywiec wydzielaspod swojej kurateli jeden z browarów w celu warzenia piw mniejmasowych. Ogłasza konkurs, gdzie (ponoć) konsumenci wybierają, w jakim stylu będzie kolejne piwo. Perła postanawia wypuścić na rynek stouta. Lidl co i rusz importuje lub zamawia ciekawe style piwa. Mnożą się także piwne festiwale - z jednego z nich pochodzi zdjęcie w nagłówku.

     A na koniec scenka rodzajowa, o której pisałem kiedyś na Fanpage'u:

     Idę na piwo na tzw. domówkę, a w pobliżu miejsca imprezy, w sercu blokowego osiedla, jest sklep monopolowy, gdzie można kupić piwa z Pinty, AleBrowaru itd. Podchodzę do sklepu, przecina mi drogę taki mały, niegroźny dresik z czteropakiem puszkowego Kasztelana, i wręcza go trzem kolegom czekającym na niego na zewnątrz sklepu. Wtem największy z nich uderza go otwartą dłonią w potylicę i krzyczy:

-Co ty mi ***** ***** przynosisz za ***** ****stwo, sam sobie to pij, mówiłem Ci *****, że masz mi kupić piwa z Pinty, a nie ten szajs!

Kurtyna.

Piwna rewolucja trafiła pod strzechy!



Brak komentarzy :

Prześlij komentarz