
Na początku, pisząc ten tekst,
chciałem zaznaczyć, że ten tekst nie ma na celu nikogo obrazić.
Ale tego nie zaznaczę, bo zwykle, gdy się coś takiego pisze –
oznacza to, że właśnie ma się na celu kogoś obrazić. A
początkowa klauzula ma jedynie za zadanie stanowić taką erystyczną
tarczę, by obrażonemu bohaterowi tekstu powiedzieć „to są tylko
żarty!”.
A to nie są żarty. Sprawa jest
poważna. Bo w końcu chodzi o Piwo. Pewnie wielu z Was, zetknąwszy się z bogactwem piwnego
świata – gdy okazało się, że piwo to nie tylko puszka
tatrożubroharnasia za 2 zł – postanowiła nieść kaganek piwnej
oświaty i zachęcić znajomych do otwarcia się na nieznane
wcześniej piwne style. I każdy, kto to robił, wie, iż nie jest to
wcale takie łatwe. A dlaczego?
Można sprawę skwitować truizmem:
każdy ma inny gust. Ale gust ten kształtuje się całe życie –
większość z nas też zaczynała od popijania koncernowych
wynalazków dopiero z czasem przekonując się, że piwo może
smakować inaczej. A też na początku podejrzliwie, z każdej strony
oglądaliśmy otrzymaną w prezencie czy znalezioną w sklepie dziwną
butelkę... Niemniej nie każdy reaguje tak samo. Jeden będzie ucieszony
mogąc spróbować czegoś nowego – a inny wręcz przeciwnie. Dla
ułatwienia podzieliłem obiekty, które mają zostać przekonane do
zrewidowania swoich poglądów, na kilka typów.
Odkrywca

Z
nim jest najłatwiej. Sam taki byłem. A właściwie dalej jestem.
Człowiek otwarty na nowe doznania, często powtarza, że „w życiu
trzeba spróbować wszystkiego”. Jeśli jest w innym kraju –
koniecznie musi spróbować miejscowej kuchni, chociażby były to
pieczone mózgi nietoperza z truskawkami, spenetrować wszystkie
zakątki zwiedzanego miasta i z pogardą myśli o tych, którzy moczą
tyłek w hotelowym basenie w trakcie wakacji all-inclusive. Zwykle
człowiek pozytywnie zakręcony, kochający życie, ale jednocześnie
szybko się nudzący i szukający nowych podniet. Jeśli jakimś
cudem jeszcze nie zetknął się z „craftem”, nie ma co go
urabiać małobrowarowymi
lagerami, które w smaku przypominają to,
co on zna – a wręcz przeciwnie! Na pierwszy ogień podajcie mu
mocno nachmieloną
AIPA'ę, może jeszcze z dodatkiem jakiejś rośliny, której nazwa kojarzy się co najwyżej z egzotyczną chorobą. Albo dziesięcioprocentowego „Belga”.
Cokolwiek, co go zaskoczy. Będzie zachwycony.
W ostatnią
niedzielę byłem na spotkaniu – nazwijmy je biznesowym – z
jednym człowiekiem w multitapie. Człowiek ten nigdy w takim lokalu
nie był i spytał się, co mogę mu polecić – bo w sumie nigdy
się nad piwem nie zastanawiał, tylko brał to, co akurat było w
sklepie. Ponieważ znałem go wcześniej, wiedziałem, co zrobić.
Dostał American Black
IPA'ę z jednego z nowofalowych browarów. I
już po pierwszym jego łyku wiedziałem, że był to strzał w
dziesiątkę – spytany o wrażenia krzyknął entuzjastycznie
„k...., to piwo może TAK smakować?!”.
Myślę, że
pozyskałem kolejną duszę.
Piwny Janusz

Każdy
takiego zna. I to pewnie niejednego. W wersji ekstremalnej – leżący
na kanapie z ręką w gaciach w poplamionej wifebeaterce, drapiący
się po wąsie brzuchaty jegomość, którego sens życia kończy się
na oglądaniu telewizji i wypijaniu kolejnego „browara”. W wersji
delikatniejszej: człowiek, zwykle trochę starszy od nas, z pozycji
mędrca wyrażający się o „naszym najlepszym” jako o jedynym
słusznym piwie, uważający wszystko, co ma jakikolwiek smak za
„piwo dla bab”. Heineken to dla niego piwo uberhipersuperpremium
(lub odwrotnie - „piwo dla bab”), potrafi też godzinami
rozprawiać o wyższości jednego koncerniaka nad drugim, chociaż w
ślepym teście by ich nie odróżnił. Z takimi jest najtrudniej.
Podsunięcie mu czegoś nowego traktuje jak zamach na swój autorytet
lub wręcz zdradę. Sugerowanie, że warto spróbować czegoś
ciekawego, prędzej spowoduje syndrom oblężonej twierdzy, niż
takowego delikwenta przekona. I chyba jedyny sposób, by sięgnął
po coś innego, niż kolejny czteropak w promocji, to kupienie mu
piwa smakiem bardzo zbliżonego do tego, co zna – da radę jakiś
małobrowarowy lager, może nawet niefiltrowany, ale nie należy też
wlewać z dna wszystkich drożdży, bo mlaszcząc stwierdzi
autorytatywnie, że zepsute. Kiedy dojdzie do etapu, że to jednak
podsunięte przez nas piwo jest najlepsze (i znowu traktować
wszystko inne jak piwo dla bab), to jest nasz – oznacza to bowiem,
że tą samą metodą da się go przekonać także do innego piwa.
Ale craftmaniaka raczej z niego nie będzie...
A jeśli tak, to
irytujący.
Dziunia

Wybaczcie drogie panie, ale
stereotyp jest taki, że kobieta lubi tylko piwo słodkie – i
niestety wiele kobiet stereotyp ten potwierdza, zamawiając w knajpie
piwo z sokiem. O przyczynach tego stanu rzeczy
pisałem już kiedyś,
tutaj więc skupię się, jak przekonać taką kobietę do czegoś
ciekawszego. I nie wymaga to zalewania stoutu sokiem. W końcu i u
nas jest pewien łatwo dostępny styl, który można kobiecie takiej
zareklamować jako słodki, owocowy.
Witbier! Przecież to piwo z
pomarańczą i kolendrą. I serio – moje doświadczenie jest takie,
że osoba (nie tylko kobieta), dla której nawet przeciętny,
koncernowy lager jest za gorzki i zamawia piwo z podwójnym sokiem,
witbierem jest zwykle zachwycona. W szczególności, gdy podamy go
schłodzonego i z plasterkiem cytryny w upalny dzień...
Normals
Przeciętny człowiek. Nie szuka w
piwie niesamowitych doznań smakowych, zwykle nie jest też
histerycznie przywiązany do jednej tylko, najlepszej dla niego
marki. Lubi schłodzić się w gorący dzień zimnych piwem albo w
zimie rozgrzać – zimnym piwem. Taką osobę najlepiej przekonywać
drobnymi krokami, zaczynając od małobrowarowych lagerów, powoli
stopniując skalę „dziwności” tego, co mu przynosimy. Jakiś
golden ale czy
stout (w szczególności, jeśli odniesiemy to do
czegoś, co taka osoba zna – np. Guinessa) będzie dobrym wyborem
na początek. I na pewno usłyszymy nieraz „dobre, ale nie wypiłbym
więcej niż jedno” albo „dobre, ale to nie dla mnie” -
niemniej z czasem, wraz z poszerzaniem piwnych horyzontów, osoba
taka sama zacznie sięgać po to, czego jeszcze nie zna. Ku chwale
piwnej rewolucji!
Co sądzicie o takim przedstawieniu sprawy?
Zdarzyło Wam się próbować kogoś przekonać do zmiany piwnych
nawyków? Jak poszło?
Dziunie bym przekonywał!
OdpowiedzUsuńJestem w trakcie ;]
Usuń<3
OdpowiedzUsuńEwa :)
Wojtek <3
Usuńa Kasi nikt serduszka nie podaruje...
UsuńKasia <3
UsuńNa początku byłem piwnym Januszem, potem odkrywcą ale jak już wszystko poodkrywałem to zostałem normalsem. Natomiast dziunią nigdy nie byłem, coś straciłem? Piotr.
OdpowiedzUsuńTakie czasy, że jeszcze możesz zostać.
Usuńej.... i to wszystko w moim mieszkaniu ..a na browara nie zaprosili...;(
OdpowiedzUsuńTrzeba było wczoraj się dosiąść :]
Usuńniby kaj... wszystkie ryczki były zajete... ale nastepnym razem...
UsuńMam nadzieję, że moje dorosłe dzieci nie należą do żadnej z tych kategorii. Od dzieciństwa wpajałam im zasadę, że picie skraca życie! Te dziunie - zgroza, gdzie one mają matki! Ale takiego witbiera z cytrynką w zaprzyjaźnionej Leśniczówce to chyba sobie machnę...55-cio latka.
UsuńZostałem zdissowany na blogu przez własną matkę -_-
UsuńMnie się udało jedną Panią zarazić Porterami i Stoutami, teraz wiem o tych stylach mniej niż Ona :) Wielu kolegów próbowałem zarazić ale chyba byli szczepieni i pozostali przy Euro Super Premium Beer.
OdpowiedzUsuńNo to gratuluję :) A koledzy może jeszcze się przekonają...
UsuńSię zaczerwieniłam ;) oj tam, oj tam ;)
UsuńP.S.
Koledzy się nie przekonają, bo Panowie z reguły są niereformowalni :D
Jest jeden typ - podobny do Piwnego Janusza - a mianowicie sprytny Janusz - albo inaczej dusigrosz ...
OdpowiedzUsuńDla takiego nie jest istotne co pije, a za ile... Mam bliskiego znajomego który nie potrafi zrozumieć że piję coś z craftu, wydaje na to równowartość czteropaka - a przecież jego też kopie :)