wtorek, 22 lipca 2014

Partia walczy z alkoholem

     Chociaż nie wiem, jak byśmy zaprzeczali, wbrew słowom przypisywanym towarzyszowi Bierutowi, piwo to też alkohol. A alkohol, jak wiadomo, to największa trucizna. W małych ilościach prowadzi do rozluźnienia i poprawy humoru, w dużych – do ograniczania kulturowych i wewnętrznych zahamowań jednostki, problemów z mową i koordynacją, naraża na rozmaite niebezpieczeństwa, problemy z prawem, w przypadku za dużego spożycia przynosi w efekcie utratę świadomości, a nawet śmierć. Pity przewlekle może skutkować utratą zdrowia, pracy, niszczeniem więzów rodzinnych i społecznych... A mimo to pod niemalże każdą szerokością geograficzną gdzie tylko zamieszkuje człowiek, na wsiach i w miastach, w górach i dolinach, w rozmaitych grupach społecznych, niezależnie od pozycji materialnej, rodziny bądź jej braku, legalny lub nie - w mniejszych bądź większych ilościach spożywany jest alkohol. I chociażby ustawodawca stawał na głowie i wymyślał nawet najmądrzejsze prawa (chociaż nasz ustawodawca, kim by nie był, jest do tego chyba niezdolny), to nie ukróci alkoholizmu.

     Dlaczego o tym piszę? Wiadomo – minister zdrowia Arłukowicz lobbuje, by podnieść akcyzę na piwo (jeśli jeszcze o tym nie wiesz - google it, nie będę faworyzował żadnego newsowego portalu). Bo według niego piwo poniżej dwóch złotych (w, o zgrozo, dyskontach) to za tanio – i przez to po alkohol sięga młodzież, a tani i powszechnie dostępny zagłuszczacz świadomości prowadzi do powszechnego alkoholizmu. Otóż: nie.



     Mogę się tu posłużyć własnym doświadczeniem czy przykładami innych, równie bezsensowych ustaw w pozostałych krajach trapionych plagą alkoholizmu. Można przywołać także doświadczenia naszego własnego łez padołu między Odrą a Bugiem, gdzie problemy z dostępnością alkoholu w latach 80. doprowadziły do powstania – według szacunków – nawet kilkuset tysięcy nielegalnych bimbrowni! Można dodać również przykłady z manipulacją samą stawką akcyzy; wzrost tejże nie prowadzi do spadku spożycia alkoholu (albo inaczej - na papierze owszem, w rzeczywistości - nie). Tam, gdzie popyt, powstaje także i podaż – i kiedy legalny alkohol staje się zbyt drogi, ludzie szukający taniego upodlenia po prostu nażłopią się dostępnego bez problemu „F-16”, przemycanej wódki czy czegokolwiek innego (albo po prostu sięgna po jabola). Chociaż sam wódki od kilku lat prawie nie piję, dalej jestem w stanie wskazać kilka miejsc, gdzie taką butelkę niewiadomego pochodzenia za cenę kilku złotych można dostać... A może Arłukowicz w melinach też podniesie akcyzę? 

     Nie mówiąc już o tym, że przecież prawo zabrania sprzedaży alkoholu nieletnim. A podnosząc w takim wypadku akcyzę stosuje się de facto odpowiedzialność zbiorową – skoro przez niską cenę piwa (pomijam już całkowitą absurdalność takiego założenia) sięga po nie młodzież, to ukażmy wszystkich – także tych pełnoletnich, niech wszyscy płacą więcej! Bo o to tak naprawdę chodzi. O zwiększenie wpływów do budżetu. I ściągnięcie od nas jeszcze większej ilości kasy. Nie oszukujmy się; rząd, jaki by nie był, ma w dupie nasze dobro (chyba że dobro to może opodatkować, skonfiskować albo nas za nie ukarać, najlepiej finansowo). Ale załóżmy, że intencje naszych pasterzy z Wiejskiej, bez których wszyscy byśmy się zapili na śmierć, pozabijali i potruli, są naprawdę kryształowo czyste: wszak na świecie są kraje (jak wspomniałem wcześniej), które ograniczają dostępność alkoholu lub sztucznie windują jego cenę. Oto przykłady oraz ich skutki:

-w Wielkiej Brytanii alkohol można sprzedawać tylko do konkretnej godziny. Efekt? Chwilę przed „ostatnim dzwonkiem” przed barem ustawia się kolejka i kupowane są piwa na zapas (nawet, jeśli w normalnych warunkach dana osoba by ich tyle wypiła – ale lepiej kupić za dużo niż za mało, prawda?), więc spożycie paradoksalnie rośnie. Mało tego – potem w niemalże jednym momencie na ulice wylewają się tłumy pijanych w sztok bywalców barów, co skutkuje niekoniecznie spokojną nocą dla miejscowych policjantów;

-w Norwegii alkohol jest absurdalnie drogi (w sąsiedniej Szwecji też, ale jednak tańszy). Do tego piwa są z reguły słabe, sklepów monopolowych jest mało, a sprzedaż nawet mocniejszych piw ograniczona czasowo i ilościowo. Efekt? Jest. A nawet dwa. Po pierwsze, Szwedzi masowo podróżują promami do Danii; jednak nie po to, by podziwiać syrenkę w Kopenhadze, ale by kupować tani alkohol! Po drugie, widoczne chyba bardziej w Norwegii (tak to przynajmniej sprawa wygląda według mojego przyszywanego wujka, który jest Norwegiem) – bimbrownictwo jest tam sportem narodowym. Jest jeszcze i trzeci efekt, podobny do tego, co się dzieje w Wielkiej Brytanii – kupowanie alkoholu na zapas, co nie kończy się ograniczeniem jego spożycia...

- przykład najbardziej chyba znany: całkowita prohibicja, przerabiana w USA. Nie dość, że spożycie alkoholu wcale nie spadło, to jeszcze dało początek wielkim, potężnym gangom, skończyło się śmiercią wielu ludzi i korupcją na niespotykaną skalę;

- zakaz reklamy alkoholu, czy to piwa, czy wódki – przerabiany i u nas. Pamiętacie chociażby reklamę bezalkoholowego ;) piwa Bosman? Albo wódki, pardon – łódki Bols? WuTeKa Soplica? Zawsze kończy się to zrobieniem ustawodawcy w konia albo innym obchodzeniem prawa, jak chociażby sponsorowaniem jakichś wydarzeń przez firmę, zamiast przez markę;

- nawet w świecie islamskim, gdzie w niektórych miejscach spożywanie alkoholu karze się śmiercią (!), alkohol jest dostępny. Może nie ma tam Żabki za każdym rogiem, ale jak się dobrze zagada z miejscowymi, to daktylówkę można dostać w niejednym domu... A poza tym ponoć za wydmą, pod stołem albo po ciemku Allach nie widzi.

Krótko mówiąc: walki z alkoholem nie da się wygrać. Skoro nawet groźba śmierci (a kary śmierci za puszkę piwa chyba nikt u nas nie postuluje) nie jest w stanie powstrzymać człowieka przed upiciem się, to dlaczego podniesienie ceny o 50 groszy za tę samą puszkę miałoby to zrobić?



P.S. A jak mnie najdzie ochota za piwo poniżej 2 zł, to najwyżej skoczę do Czech. I zarobi czeskie państwo, a nie polskie.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz