Chociaż nie wiem, jak byśmy
zaprzeczali, wbrew słowom przypisywanym towarzyszowi Bierutowi, piwo
to też alkohol. A alkohol, jak wiadomo, to największa trucizna. W
małych ilościach prowadzi do rozluźnienia i poprawy humoru, w
dużych – do ograniczania kulturowych i wewnętrznych zahamowań jednostki,
problemów z mową i koordynacją, naraża na rozmaite
niebezpieczeństwa, problemy z prawem, w przypadku za dużego spożycia przynosi w efekcie utratę świadomości, a nawet śmierć. Pity przewlekle może skutkować
utratą zdrowia, pracy, niszczeniem więzów rodzinnych i
społecznych... A mimo to pod niemalże każdą szerokością
geograficzną gdzie tylko zamieszkuje człowiek, na wsiach i w
miastach, w górach i dolinach, w rozmaitych grupach społecznych,
niezależnie od pozycji materialnej, rodziny bądź jej braku,
legalny lub nie - w mniejszych bądź większych ilościach
spożywany jest alkohol. I chociażby ustawodawca stawał na głowie
i wymyślał nawet najmądrzejsze prawa (chociaż nasz ustawodawca,
kim by nie był, jest do tego chyba niezdolny), to nie ukróci
alkoholizmu.
Dlaczego o tym piszę? Wiadomo – minister zdrowia Arłukowicz lobbuje, by podnieść akcyzę na piwo (jeśli jeszcze o tym nie wiesz - google it, nie będę faworyzował żadnego newsowego portalu). Bo według niego piwo poniżej dwóch złotych (w, o zgrozo, dyskontach) to za tanio – i przez to po alkohol sięga młodzież, a tani i powszechnie dostępny zagłuszczacz świadomości prowadzi do powszechnego alkoholizmu. Otóż: nie.
Dlaczego o tym piszę? Wiadomo – minister zdrowia Arłukowicz lobbuje, by podnieść akcyzę na piwo (jeśli jeszcze o tym nie wiesz - google it, nie będę faworyzował żadnego newsowego portalu). Bo według niego piwo poniżej dwóch złotych (w, o zgrozo, dyskontach) to za tanio – i przez to po alkohol sięga młodzież, a tani i powszechnie dostępny zagłuszczacz świadomości prowadzi do powszechnego alkoholizmu. Otóż: nie.
Mogę się tu posłużyć własnym
doświadczeniem czy przykładami innych, równie bezsensowych ustaw w
pozostałych krajach trapionych plagą alkoholizmu. Można przywołać
także doświadczenia naszego własnego łez padołu między Odrą a Bugiem, gdzie problemy z
dostępnością alkoholu w latach 80. doprowadziły do powstania –
według szacunków – nawet kilkuset tysięcy nielegalnych
bimbrowni! Można dodać również przykłady z manipulacją samą
stawką akcyzy; wzrost tejże nie prowadzi do spadku spożycia alkoholu (albo inaczej - na papierze owszem, w rzeczywistości - nie).
Tam, gdzie popyt, powstaje także i podaż – i kiedy legalny
alkohol staje się zbyt drogi, ludzie szukający taniego upodlenia po
prostu nażłopią się dostępnego bez problemu „F-16”,
przemycanej wódki czy czegokolwiek innego (albo po prostu sięgna po jabola). Chociaż sam wódki od
kilku lat prawie nie piję, dalej jestem w stanie wskazać kilka
miejsc, gdzie taką butelkę niewiadomego pochodzenia za cenę kilku złotych można dostać...
A może Arłukowicz w melinach też podniesie akcyzę?
Nie mówiąc już o tym, że przecież prawo zabrania sprzedaży alkoholu nieletnim. A podnosząc w takim wypadku akcyzę stosuje się de facto odpowiedzialność zbiorową – skoro przez niską cenę piwa (pomijam już całkowitą absurdalność takiego założenia) sięga po nie młodzież, to ukażmy wszystkich – także tych pełnoletnich, niech wszyscy płacą więcej! Bo o to tak naprawdę chodzi. O zwiększenie wpływów do budżetu. I ściągnięcie od nas jeszcze większej ilości kasy. Nie oszukujmy się; rząd, jaki by nie był, ma w dupie nasze dobro (chyba że dobro to może opodatkować, skonfiskować albo nas za nie ukarać, najlepiej finansowo). Ale załóżmy, że intencje naszych pasterzy z Wiejskiej, bez których wszyscy byśmy się zapili na śmierć, pozabijali i potruli, są naprawdę kryształowo czyste: wszak na świecie są kraje (jak wspomniałem wcześniej), które ograniczają dostępność alkoholu lub sztucznie windują jego cenę. Oto przykłady oraz ich skutki:
-w Wielkiej Brytanii alkohol można sprzedawać tylko do konkretnej godziny. Efekt? Chwilę przed „ostatnim dzwonkiem” przed barem ustawia się kolejka i kupowane są piwa na zapas (nawet, jeśli w normalnych warunkach dana osoba by ich tyle wypiła – ale lepiej kupić za dużo niż za mało, prawda?), więc spożycie paradoksalnie rośnie. Mało tego – potem w niemalże jednym momencie na ulice wylewają się tłumy pijanych w sztok bywalców barów, co skutkuje niekoniecznie spokojną nocą dla miejscowych policjantów;
-w Norwegii alkohol jest absurdalnie
drogi (w sąsiedniej Szwecji też, ale jednak tańszy). Do tego piwa
są z reguły słabe, sklepów monopolowych jest mało, a sprzedaż
nawet mocniejszych piw ograniczona czasowo i ilościowo. Efekt? Jest.
A nawet dwa. Po pierwsze, Szwedzi masowo podróżują promami do
Danii; jednak nie po to, by podziwiać syrenkę w Kopenhadze, ale by
kupować tani alkohol! Po drugie, widoczne chyba bardziej w Norwegii
(tak to przynajmniej sprawa wygląda według mojego przyszywanego wujka,
który jest Norwegiem) – bimbrownictwo jest tam sportem narodowym.
Jest jeszcze i trzeci efekt, podobny do tego, co się dzieje w
Wielkiej Brytanii – kupowanie alkoholu na zapas, co nie kończy się
ograniczeniem jego spożycia...
- przykład najbardziej chyba znany:
całkowita prohibicja, przerabiana w USA. Nie dość, że spożycie
alkoholu wcale nie spadło, to jeszcze dało początek wielkim,
potężnym gangom, skończyło się śmiercią wielu ludzi i
korupcją na niespotykaną skalę;
- zakaz reklamy alkoholu, czy to piwa,
czy wódki – przerabiany i u nas. Pamiętacie chociażby reklamę
bezalkoholowego ;) piwa Bosman? Albo wódki, pardon – łódki Bols? WuTeKa Soplica? Zawsze kończy się to zrobieniem ustawodawcy
w konia albo innym obchodzeniem prawa, jak chociażby sponsorowaniem
jakichś wydarzeń przez firmę, zamiast przez markę;
- nawet w świecie islamskim, gdzie
w niektórych miejscach spożywanie alkoholu karze się śmiercią
(!), alkohol jest dostępny. Może nie ma tam Żabki za każdym
rogiem, ale jak się dobrze zagada z miejscowymi, to daktylówkę
można dostać w niejednym domu... A poza tym ponoć za wydmą, pod
stołem albo po ciemku Allach nie widzi.
Krótko mówiąc: walki z alkoholem nie
da się wygrać. Skoro nawet groźba śmierci (a kary śmierci za
puszkę piwa chyba nikt u nas nie postuluje) nie jest w stanie
powstrzymać człowieka przed upiciem się, to dlaczego podniesienie
ceny o 50 groszy za tę samą puszkę miałoby to zrobić?
P.S. A jak mnie najdzie ochota za piwo poniżej 2 zł, to najwyżej skoczę do Czech. I zarobi czeskie państwo, a nie polskie.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz