
Dawno nie wrzucałem tutaj recenzji
jakiegoś nowego, polskiego piwa, więc czas i na to. Ślepy Maks,
nowe piwo uwarzone przez/dla Piwoteki Narodowej w radomskiej
Piwowarii. Nazwa pochodzi od słynnego łódzkiego rzezimieszka
(może, nigdy w Łodzi nie byłem, o Ślepym Maksie też nie
słyszałem), a piwo to jest następcą wcześniej uwarzonego trunku
o jakże miłej dla ucha nazwie Kokolobolo. Piwo to to weizenbock,
czyli po naszemu koźlak pszeniczny, czyli z grubsza mocne, ciemne
piwo pszeniczne. Nie jestem wielkim fanem tego stylu, jednak taki na
przykład
Weizenbock z serii Podróże Kormorana bardzo mi smakował.
Czy i Ślepy Maks przypadnie mi do gustu?
Na razie nie
przypadła mi do gustu praca grafika. O ile samemu wizerunkowi
Ślepego Maksa, czyli etykiecie mam niewiele do zarzucenia (może
poza tym, że mogłaby być w nieco jaśniejszych, mniej szaro-burych
kolorach), o tyle kontretykieta jest prawie nieczytelna. Wzrok mam
doskonały, co przeczy stereotypom o programistach i zadaje kłam
twierdzeniom mojej babci, że „łod tego siedzenia przez
kompjuterem to Ci się wzrok spsuje!”, niemniej i tak muszę go
wytężać, by przeczytać, co napisano na kontrze. Czcionka mała,
kolory brzydkie jak sosnowieckie blokowiska, do tego kapsel goły. Ale jest coś,
za co muszę pochwalić opakowanie – mianowicie możliwość
otrzymania butelki i etykiety osobno. Podobnie swego czasu robił
browar Widawa, może jeszcze jakiś inny polski kontraktowiec czy
rzemieślnik się targnął na ten ukłon w stronę kolekcjonerów,
nie wiem, nie pamiętam. Z tym że ja nie zbieram etykiet. Nie mam
kolekcji związanej z piwem, którą mógłbym powiększać.
Powiększam jedynie szanse na marskość wątroby.

Właściwie jedyne, co mi po piwie
zostaje, to notki na blogu, debet na rachunku i wspomnienia. A te
niestety w przypadku Ślepego Maksa nie będą jakieś szczególnie
dobre. Kolor i zapach sugerują normalnego hefe-weizena. Wiecie,
znacie, taki typowy
bananowo-drożdżowy, z
nutami chlebowowymi i
goździkowymi. Zgodnie ze stylem, ale brak mi tutaj trochę karmelu,
no i przywykłem do ciemniejszych weizenbocków. Ale nieważne, to
przecież tylko kolor, a ja się na nich nie znam, w sumie do tej
pory nie wiem, jakiego koloru jest posiadane przeze mnie od kilku lat
auto... Jednak mimo wieku sprawuje się ono w trasie lepiej, niż
Ślepy Maks na języku. Piwo to ma trochę zaskakującą,
drapiącą
w język i zalegającą w ustach goryczkę, która psuje odbiór
innych cech tego weizenbocka. Nie zrozumcie mnie źle, ja przecież
lubię gorzkie piwa, sam nieraz na łamach tego bloga narzekałem na
zbyt niskie nachmielenie inych piw. Ale tutaj ono zwyczajnie mi nie pasuje!
Spod goryczki do głosu dochodzą
banany, jakiś śladowy
karmel, a
do tego nieprzyjemny posmak lekko mydlinowaty... Warto odnotować
jeszcze
lekki kwasek, taki w stylu pomarańczy.
Niemniej w miarę ogrzewania tego piwa
sprawia ono wrażenie lepiej ułożonego, mniej goryczkowego (albo po
prostu język się przyzwyczaił). Pojawiają się owocowe posmaki,
większa harmonizacja, nawet na początku zbyt wysokie i szczypiące
nagazowanie stało się znośne. Ale i tak nie sądzę, bym do tego
piwa jeszcze wrócił. A szkoda, bo Marcin Chmielarz, autor tego
piwa, nie jest pierwszym lepszym browarzycielem i ma niejedno świetne
piwo na koncie. Ale do Ślepego Maksa to ja prędko nie wrócę.
Moja
ocena: 5/10
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz