Kolejny wpis o premierowym piwie. Musiałem trochę się nabiegać po sklepach, by dostać je w niedzielę, kiedy sobie o nim przypomniałem (koniec końców kupiłem je w... Burger barze; ale to chyba nic dziwnego, skoro na etykiecie właśnie burgery wołowe są zalecane do spożywania razem z tym piwem), ale cóż – kto w soboty po piwnych sklepach nie chodzi, ten sam sobie szkodzi. Pinta. Lub PINTA, bo o taką konwencję zapisywania nazwy proszą osoby ją stanowiące. Żytorillo.
Krótkie wyjaśnienie: piwo ma taką nazwę, gdyż nachmielono je chmielem o nazwie amarillo, a do uwarzenia go użyto (uŻYTO, ha) w ok. 1/3 słodu żytniego. Piwa żytnie, czyli roggenbier, były u nas do tej pory rzadkością, właściwie chyba tylko nieistniejący już Browar Konstancin produkował szerzej dostępne piwo tego typu. Tutaj trochę zaspoileruję to, co opisałem w następnych akapitach: piwo z Konstancina w niczym nie przypomina Żytorillo. Wiem, że to pierwsze miało swoich fanów; jestem jednocześnie przekonany, że Żytorillo również swoich znajdzie. A jednego już znalazło.
Pierwsze, co rzuca się w oczy po nalaniu tego piwa, to... Wróć. Już podczas przelewania Żytorillo do tulipa (PINTA zaleca użycie nonica – ale taki ze mnie bad boy, że zawsze idę pod prąd; a tak poważnie to w tulipie lepiej czuć aromaty) widać bardzo ciekawą cechę tego piwa. Mianowicie jego... Gęstość. Wygląda to trochę tak, jakbyśmy lali do szkła ciemny olej! Jednocześnie ten olej, o barwie przypominającej wodę zostającą po malowaniu farbami plakatowymi, tworzy fanstastyczną pianę. Dosyć wysoką, nieprzesadnie trwałą, ale za to cieszącą oko prawie jak widok nowego samochodu w naszym garażu (ja nie mam garażu ani nowego samochodu, ale pewnie gdybym je miał, to by mnie to cieszyło). Pierwszym skojarzeniem związanym z tą pianą jest jej... Plastyczność. Mam wrażenie, że mogę wziąć ją w ręce i coś ulepić! Szkoda, że nie uchwyciłem tego na zdjęciu. Zachowuje ona nadany nalewaniem kształt opadając; zostawia też ładne firanki na ściankach.
Zapach również jest bardzo przyjemny. Piwo spożywałem w temperaturze zalecanej przez producenta (ok. 10 st. C) i ciężko było stwierdzić, czy na pierwszy plan wybija się cytrusowy aromat chmielu, znany z innych piw potraktowanych amarillo, czy też nuty słodowo-palone, trochę chlebowe, trochę czekoladowe. W smaku tego dylematu już nie ma. Niemal od razu uderza nas skomasowany atak goryczki, takoż intensywnej, jak i krótkiej. Słowem: bardzo przyjemnej. Na finiszu daje się też poczuć delikatną kwaskowatość. Nie czuć za to prawie w ogóle słodowej podbudowy, za to piwo w smaku jest bardzo, z braku lepszego słowa, oleiste, gęste. Odruchowo "rozgniatam" je językiem na podniebieniu, jakbym rozdrabniał jakąś papkę. I nie ukrywam, że bardzo mi to pasuje! Agresywna goryczka przykrywa nieco inne smaki i właściwie gdyby nie informacja na etykiecie i zastanawiająca gęstość, być może nie wiedziałbym, że to coś ciekawszego, niż po prostu bardzo dobra black IPA. Chociaż z drugiej strony gdzieś w tle majaczy posmak całkowicie nietypowy dla piw tego typu – a może to tylko autosugestia?
We mnie jest dwu ludzi, jeden zupełnie rozsądny oczekuje żytnich smaków i próbuje je znaleźć, a drugi każe się nie przejmować i po prostu pić to – bardzo pijalne – piwo nie zastanawiając się nad składem i własnymi oczekiwaniami. Który zaś zwyciężył?
Ten drugi. Po Żytorillo jeszcze sięgnę, i to niejeden raz.
Moja ocena: 8/10
Piwo jest niesamowite! Piekny aromat Amarillo, zdecydowanie idealny do Single Hop IPA + ta "oleista" konsystencja. Zdecydowanie lepsze np od Brown foota. Pozdrowienia z Korovy, sledzimy bloga.
OdpowiedzUsuńKokos